Z konwencji PiS w Przysusze zapamiętam metaforę rzeźniczą: PO daje ochłap, a PiS dobrą pieczeń. Bo liberałowie w kryzysie zostawiają ludzi samym sobie, a PiS udowodnił, że daje realne i hojne wsparcie. Coś w tym jest, lecz obraz państwa oferującego obywatelom w dobie pandemii i wojny pieczeń ma w sobie coś niepokojącego.
Tusk w TVP, Kaczyński w Przysusze
Przysucha, sześciotysięczne miasteczko położone ok. 40 km na zachód od Radomia, jest jednym z mateczników PiS. Od kiedy Polską rządzi Jarosław Kaczyński, to wręcz coś na kształt wiejskiej stolicy Polski. Poparcie dla rządzącej partii jest tam szczególnie wysokie, mniej więcej dwukrotnie wyższe niż przeciętna dla całego kraju. Nic dziwnego, że Kaczyński czuje się tam dobrze i właśnie tam wygłasza swoje programowe przemówienia kierowane do mieszkańców wsi, a zwłaszcza rolników.
Było tak również w poniedziałek 9 października po południu, gdy prezes wygłosił swoje przemówienie na godzinę przed organizowaną przez TVP telewizyjną debatą przedstawicieli komitetów wyborczych. Pierwotnie debata telewizyjna miała się odbyć o godzinie 21:00 i z całą pewnością Kaczyński mógłby na nią zdążyć po wizycie w Przysusze. Najpewniej właśnie po to, aby zatrzeć wrażenie, że boi się konfrontacji z Donaldem Tuskiem, który zapowiedział pojawienie się w telewizji i wyzwał swego rywala na medialny pojedynek, cofnięto rozpoczęcie debaty o 2,5 godz. Dzięki temu Kaczyński może mówić, że po prostu wybrał udział w konwencji PiS w Przysusze. Inna sprawa, że widzów TVP o 18:30 jest z zasady nieco mniej niż wieczorem, a nikomu w PiS nie zależy na dużej oglądalności debaty, w której szansa na retoryczne zwycięstwo nad opozycją, z Tuskiem na czele, była niewielka.
Odnotujmy obietnice prezesa PiS
Są takie rzeczy, które Kaczyński mówi w Przysusze za każdym razem, kiedy – od roku 2014 – tam występuje. Paradoksalnie są to treści, które pojawiają się w programach wszystkich polskich partii ludowych i konserwatywnych od XIX w. i pod którymi dzisiaj mogłoby się podpisać PSL, PO, a nawet SLD. Prezes PiS mówi o równości szans i wyrównywaniu poziomów życia na wsi i w mieście, o godności mieszkańców wsi i o tym, że równość to nie tylko kwestie materialne. Bardzo słusznie. Niestety na tym już koniec dobrego. Poza tym dostaliśmy porcję nieuczciwej propagandy, wiadro pomyj na Tuska i dojmujące przemilczenia. To ostatnie próbował uniemożliwić ubiegający się o mandat poselski z ramienia KO szef Agrounii Michał Kołodziejczak, którego wprawdzie nie wpuszczono na konwencję w Przysusze (co było do przewidzenia), jakkolwiek nie zdołano zagłuszyć go przed wejściem do budynku, gdzie domagał się upublicznienia listy przedsiębiorstw, które zarobiły na handlu ukraińskim zbożem. Jak wieść niesie, są to przedsiębiorstwa tak czy inaczej powiązane z PiS. Nie ma co do tego pewności, jakkolwiek pewne jest to, że gdyby akurat były to formy powiązane z politykami PO, to ich lista byłaby odczytywana w każdym wydaniu „Wiadomości”.
Warto przyjrzeć się temu, co jeszcze mówił Kaczyński – zarówno dla głębszego poznania jego światopoglądu, jak i dla zarejestrowania złożonych przez niego obietnic. To drugie jest zapewne ciekawsze, więc odnotujmy obietnice Kaczyńskiego, zaczynając od konkretów. Konkrety to zapowiedź otwarcia żłobka w każdej wsi oraz wyposażenia każdej wsi we własną karetkę pogotowia. A, jeszcze coś: dopłaty dla producentów malin. Dalej mamy obietnice nieco bardziej ogólne, lecz bardzo praktycznej natury. Otóż ma zostać radykalnie skrócony „łańcuch pomiędzy producentem i stołem”. Jak to się ma stać, czyli jak można wyeliminować pośredników korzystających z prawa do prowadzenia działalności gospodarczej – o tym nie było już ani słowa. Mało to wiarygodne. Prędzej już wierzyć można zapewnieniom, że utrzymany zostanie zakaz sprowadzania i handlu ukraińskim zbożem. „Nie damy zrujnować polskiego rolnictwa!” – grzmiał Kaczyński. „Interesy polskiego rolnictwa muszą być w traktacie z Ukrainą całkowicie zabezpieczone”. Nie wiemy, o jaki chodzi traktat, niemniej ton, którym mówił o Ukrainie Kaczyński, można uznać za chłodny, na granicy nacjonalistycznej idiosynkrazji.
Nowych pomysłów retorycznych nie widać
Bardzo interesujące były przebitki ideologiczne, odsłaniające prawdziwy światopogląd faktycznego szefa polskiego państwa. Otóż jest to światopogląd po prostu endecki, jakby rodem z lat 30. XX w. Kaczyński ubolewał, że proces integracji narodu nie jest jeszcze zakończony, gdyż wciąż jeszcze występują w narodzie różnice. Zapowiedział ich niwelowanie na drodze do jednej, narodowej kultury. Czy Kaczyński zdaje sobie sprawę, jak straszny to jest język i z czym się kojarzy? Odnoszę wrażenie, że nie. Po prostu odsłonił się z tym, co naprawdę myśli. Jeden naród, jedna kultura, jedno przywództwo. Oto jak myśli. Naprawdę wierzy w to, co mówi, gdy przemawia językiem nacjonalistycznej dumy: „Polacy to naród ludzi równych, mających prawo, mających obowiązek być dumnymi z naszej przeszłości i teraźniejszości”. Biada nam, którzy nie jesteśmy tacy dumni z naszej teraźniejszości! Nie wykonujemy naszych patriotycznych obowiązków i musi nas za to spotkać kara. Na to wychodzi i nie traktowałbym tego całkiem anegdotycznie.
Przemówienie Kaczyńskiego nie byłoby kompletne, gdyby nie pojawił się w nim Donald Tusk. Zjawił się w roli złowieszczej retorycznej kontry do serii przechwałek na temat niebywałych sukcesów gospodarczych mijających ośmiu lat rządów PiS. Już, już doganiamy niektóre kraje Zachodu, jak np. Hiszpanię, gdzie tylko cztery miasta są bogate, a za chwilę dogonimy Niemcy, potem Holandię, a nawet Danię. Te Niemcy to tak za osiem, dziesięć lat, więc nawet starsi ludzie mają jeszcze szansę doczekać. Byleby tylko zwyciężyć! Za to ten Tusk! On jest „für Deutschland” („bardzo często to powtarza”, powiada Kaczyński)! Nie powstrzymałby napływu ukraińskiego zboża. A w ogóle, gdyby doszedł do władzy, to jak powiada prezydent Duda (tak, tak, Kaczyński powołał się na Dudę), zapanowałby w Polsce chaos, a wręcz wojna. Chaos złożonej z 11 partii koalicji rządowej i wojna z BNB, TK i prezydentem. I nie wolno mu wierzyć, że nie cofnie „tego, co uczyniliśmy dla społeczeństwa”. Kłamie, że nie cofnie, a potem okaże się, że „nie ma pieniędzy” i to zrobi. No i jeszcze stała mantra o „wielkim rabunku polskiego budżetu” za rządów PiS.
Zastanawiający był w przemówieniu Kaczyńskiego brak odniesień do kwestii uchodźców. Nie mówił też nic o wojnie w Izraelu. Być może jeszcze nie wie, jak ma to komentować, zwłaszcza w kontekście spodziewanej w Europie fali uchodźców palestyńskich. Kto wie, czy straszenie uchodźcami nie zostanie w ostatnich dniach kampanii wyborczej wygaszone. W każdym razie nowych pomysłów retorycznych nie widać. Mizernie się jakoś ta kampania w PiS toczy. Przemówienie Kaczyńskiego w Przysusze było przewidywalne i sztampowe. Dania, pieczeń, maliny – za mało na odwrócenie niekorzystnego dla PiS trendu w sondażach.