Sensacyjny reportaż zapowiadany był od rana. Miał przedstawiać całą paletę skandalicznych, a niewykluczone, że wystarczających do postawienia zarzutów karnych patologii polityczno-biznesowych. Od w najlepsze przypominającego nomenklaturę czasów PRL systemu obsadzania intratnych stanowisk, przez mechanizm odwdzięczania się partii za nominacje, którego elementem było m.in. zatrudnianie w spółkach kolejnych towarzyszy, a nawet sprzeczne z prawem finansowanie kampanii towarzyszki, której zamarzyła się posada w parlamencie. Aż po bezwzględną zemstę na nieposłusznych.
Czytaj też: Rachunek za Turów. Ile nas będzie kosztował spór z Czechami i czy to na pewno koniec?
TVN24: „Do spółki z PiS. Dla dobra partii”
Miejscem akcji była Bogatynia, niespełna 18-tysięczne miasteczko w południowo-zachodniej Polsce (województwo dolnośląskie, powiat zgorzelecki). Wszystko wyśledzili reporterzy TVN24 Dariusz Kubik i Grzegorz Łakomski. To im dwaj byli lokalni działacze PiS i – również byli – prezesi spółek skarbu państwa opowiedzieli, pod nazwiskami (!) i wprost do kamery, co działo się w ich regionie.
„Gdybyśmy nie byli w PiS, nie dostalibyśmy tych stanowisk” – przyznali eksdyrektor elektrowni Turów Piotr Frąszczak oraz eksprezes spółki MegaSerwis Kazimierz Szczech. Opowiadali, jak partyjni szefowie podczas wyborów parlamentarnych 2019 próbowali wymusić od nich wpłatę na kampanię dolnośląskiej posłanki PiS Marzeny Machałek (dziś wiceminister edukacji). Frąszczak odmówił – i rychło stracił posadę pomimo, jak zapewnia, dobrych wyników finansowych firmy. Szczech z kolei na fundusz wyborczy wpłacił, a na dodatek – już go pomijając, a więc naruszając prawo – za gotówkę i bez faktur miał pokryć koszty druku i wieszania materiałów zachwalających kandydatkę. Mimo to i on został ukarany za niesubordynację, bo równocześnie pomagał w kampanii... innemu kandydatowi PiS Krzysztofowi Kubowowi (dziś szef gabinetu premiera).
Nie bez powodu tytuł dokumentu brzmiał: „Do spółki z PiS. Dla dobra partii”. Reportaż został pokazany w TVN24 w najlepszym czasie antenowym, bo o 20:30. Tyle że mieszkańcy Bogatyni nie mieli szans go obejrzeć.
Czytaj też: Gubi nas arogancja, która kosztuje 2,3 mln zł dziennie
Bogatynia, godz. 20:30. Ciemno
Bo tak się złożyło, że pół godziny wcześniej miasteczko ogarnęły ciemności. W sieci elektrycznej zanikł prąd. Polska Grupa Energetyczna w specjalnym komunikacie tłumaczy, że powodem była awaria – silny wiatr doprowadził do zwarcia linii wysokiego napięcia pośrednio zasilającej Bogatynię. Podkreśla przy tym, że „elektrownia Turów nie miała wpływu na przerwy w dostawach prądu w Bogatyni”. Od razu bowiem pojawiły się sugestie w duchu: „Przypadek? Nie sądzę”.
A pamiętliwi zaczęli dodawać, że w Bogatyni nie takie rzeczy się zdarzały. Na przykład podczas wyborów samorządowych 2010 bliski współpracownik ubiegającego się o reelekcję burmistrza z PiS miał – co przypomniała właśnie wrocławska „Gazeta Wyborcza” – dogadać się z miejscowymi gangsterami, by „zorganizowali” szefowi dodatkowe głosy, przekupując wyborców. Mieli też nękać lokalnych aktywistów i oponentów burmistrza. Śledztwo w tych sprawach trwa.
Jeśli zanik prądu w gniazdkach Bogatyni akurat podczas emisji filmu o patologiach nękających miasteczko nie był przypadkiem, to ręce opadają. Operacja „wyłączyć prąd” byłaby tak naiwna i prostacka, że godna najwyżej wyśmiania. Równocześnie jednak możliwość taka budzi autentyczną grozę. Akcja dowodziłaby bowiem determinacji ludzi tworzących układ trzymający władzę. A zapewne Bogatynia jest jedynie przykładem i symbolem choroby trapiącej wiele innych gmin i miejsc w państwie PiS. Tym bardziej można się bać stosowania podobnych pomysłów, choćby w związku ze zbliżającymi się wyborami.
A jeśli prąd zanikł w sieci Bogatyni naprawdę wskutek podmuchu wiatru, to podejrzliwe reakcje pokazują, że zaufanie do władzy sięgnęło dna. Nie bez powodu.