Dodałbym do pisowskiego referendum jedno pytanie. Oczywiście tendencyjne. Czy jest w Polsce ktoś, kto może uczciwie powiedzieć, że lubi Jarosława Kaczyńskiego? Ale tak zwyczajnie, po ludzku. Nie za kasę, którą wyjmuje z nieswojej kieszeni i rozdaje sobie życzliwym. Czy znajdzie się ktoś, kto powie: Jarek, daj spokój, nie za to cię przecież lubię, że chcesz mi załatwić posadę za ciężkie pieniądze. Ja dla ciebie wszystko za darmo zrobię. Lubię cię, chłopie, za twoją otwartość i uczciwość. Takich ludzi jak ty to bym w jednej taksówce zmieścił. Chodź, pójdziemy na czekoladę do kawiarni i tam sobie zagramy partyjkę warcabów, a przy okazji opowiem ci jeden film, na którym wiem, że nie byłeś.
Kaczyńskiemu oczywiście dynda, czy ktoś go lubi, czy nie. Więcej, mam wrażenie, że ta pierwsza ewentualność zrobiłaby mu wielką przykrość, bo czyjeś uczucia czasem krępują adresata – choć tego naszego akurat trudno o to posądzać. Ów patriota i katolik tak kocha naród, że nie może skazać go na demokrację. A jeśli ktoś tego nie rozumie, to mu się wytłumaczy w policyjnym samochodzie. Jak w przypadku posłanki Kingi Gajewskiej. Zaś w swoich politycznych kazaniach kąpie naiwnych w bezbrzeżnym oceanie głupoty. A to, że Donald Tusk doprowadzi do rozbioru ojczyzny, albo że dzieci nie będą się mogły modlić po polsku, bo wszyscy księża okażą się Niemcami, którzy trudniejsze zdania mówią po rosyjsku z białoruskim akcentem.
Sprawę wiz sprzedawanych na straganach w różnych regionach świata PiS najchętniej zamknąłby w szafie pancernej i zgubił do niej klucz. Co prawda UE domaga się konkretnych wyjaśnień od ministra spraw zagranicznych Raua, ale dostaje wykrętną odpowiedź wiceministra. A wizy podobno wciąż płyną i marnie może się to skończyć dla wszystkich – kontrolami na granicach i zawieszeniem strefy Schengen.