Afera graniczna
Zacieranie afery wizowej. W produkowaniu populistycznego jazgotu PiS nie ma sobie równych
Afera wizowa stopniowo się rozwija, chociaż w gruncie rzeczy wciąż niewiele wiadomo o jej prawdziwej skali, kulisach, instytucjonalnym podłożu. Do zbiorowej wyobraźni głównie trafiły dosyć anegdotyczne historie o straganach z polskimi wizami oraz ekipie domniemanych filmowców z Bollywood, których szmuglował do kraju wiceminister Piotr Wawrzyk. Same w sobie skandaliczne, tyle że fragmentaryczne i przez to niepozwalające realistycznie ocenić wagi sprawy.
Jak przystało na najbardziej aferalne środowisko polityczne w dziejach III RP, PiS dysponuje wielokrotnie już przećwiczonym mechanizmem reagowania na skandale we własnych szeregach. Schemat jest za każdym razem niemal identyczny. Po pierwszych doniesieniach następuje obowiązkowe taktyczne wycofanie; zapada wtedy głucha cisza i nie sposób doprosić się u polityków rządzącej partii choćby zdawkowego komentarza. Za kulisami trwa już jednak gorączkowe opukiwanie sprawy, ocena jej potencjału rozwojowego i przede wszystkim tego, jak bardzo może zaszkodzić notowaniom PiS. Badane są zasięgi w sieci, reakcje wyborców w poszczególnych grupach, poziom ich emocjonalnego zaangażowania. Dawno już bowiem minęła epoka wielkich afer na wzór Rywina, które stawiały na nogi całą Polskę. Dzisiaj każde bulwersujące zdarzenie podlega cząstkowym percepcjom, a sporym grupom wyborców w ogóle się nie wyświetla na podręcznych ekranach.
Nawijka o rozmokniętym kapiszonie
Jeżeli ze wstępnej diagnozy dokonanej w sztabie PiS wynika, że ujawniona afera bulwersuje wyłącznie najbardziej zaangażowane elektoraty opozycji i nie ma zagrożenia rozlania się jej skutków na inne grupy, wtedy spokojnie można sobie odpuścić poważne reagowanie. Przeważnie zamyka się temat szyderczą nawijką o „rozmokniętym kapiszonie” i po paru dniach jest już po sprawie.