Jak za zboże
Chłodno na linii Warszawa–Kijów. Możemy za to zapłacić jak za zboże
Komisja Europejska 15 września nie przedłużyła embarga na niektóre produkty rolne z Ukrainy do pięciu państw wschodniej flanki Unii, w tym do Polski. W reakcji Warszawa wprowadziła swoje embargo – wbrew unijnemu prawu, ale zgodnie ze specyficznie pojmowanym interesem narodowym, nieprzypadkowo pokrywającym się z interesem PiS przed zbliżającymi się wyborami. I się zaczęło.
W poniedziałek, 18 września, Ukraina złożyła skargę do Światowej Organizacji Handlu (WTO) na Polskę oraz na Węgry i Słowację, które również wprowadziły embarga (Słowacja już się z niego wycofała). Po ostrych słowach ukraińskich ministrów na całość poszedł prezydent Wołodymyr Zełenski, który 19 września w ONZ powiedział, że „niektórym z naszych przyjaciół w Europie wydaje się, że grają na siebie, a w rzeczywistości pomagają przygotować scenę dla aktora z Moskwy”. Tego samego dnia prezydent Andrzej Duda oświadczył w wywiadzie: „W konflikcie o zboże Ukraina zachowuje się jak tonący, a człowiek w takiej sytuacji może być niebezpieczny i wciągnąć innych w głębinę”.
Potem było już tylko gorzej. Politycy PiS zaczęli mówić o niewdzięczności Ukraińców. Rzecznik rządu Piotr Müller zapowiedział, że w przyszłym roku Ukraińcy nie będą już otrzymywać dodatkowych świadczeń socjalnych. A premier Mateusz Morawiecki w Polsacie przyznał: „Nie przekazujemy już żadnego uzbrojenia, bo my sami się teraz zbroimy w najbardziej nowoczesną broń”, co natychmiast podchwyciły z wielkim zdziwieniem zachodnie media. Polska miała opinię oddanego i najwierniejszego sojusznika Ukrainy, a polskie społeczeństwo zasłynęło z bezgranicznej gościnności wobec napadniętych sąsiadów. Ten obraz miał teraz runąć na skutek kampanii wyborczej PiS? CNN napisał: „Kijów i Warszawa wzięły się za łby”.