Już można sobie wyobrażać, jak TVP i politycy PiS skomentują „marsz miliona serc”, który ma się odbyć 1 października. Będzie ogłoszona porażka Tuska, bo na marszu na pewno nie było miliona, ale „według ocen dziennikarzy TVP” najwyżej 100 tys. Już słyszę o skonfliktowanej opozycji, marszu „zwolenników nieograniczonego otwarcia granic dla imigrantów” czy „obozu zdrady narodowej”, ludzi, którzy gotowi byli oddać wschodnią Polskę pod okupację rosyjską. Wymyślanie innych inwektyw – a na pewno będą – zostawiam sztabowi wyborczemu PiS; pewnie te narracje już są zresztą gotowe. Po wielkim marszu 4 czerwca propagandę PiS na kilkadziesiąt godzin zatkało, długo próbowano marsz przemilczeć, minimalizować, potem wrzucano parosekundowe migawki, które miały ilustrować „agresję tłumu”, ale trauma i narracyjny chaos po 4 czerwca trwały w obozie władzy wiele dni. Teraz na pewno są lepiej przygotowani, bo też i stawka jest wyższa. Dwa tygodnie do wyborów. Tamten czerwcowy entuzjazm co prawda nie przyniósł przełomu w sondażach, ale dał wyborcom antyPiSu najbardziej deficytowe wtedy emocje: poczucie wspólnoty, siły, nadzieję wygranej, optymizm. 1 października ma tamte emocje przypomnieć i wzmocnić, dodać wyborcom i aktywistom energii i wiary na ostatnią fazę kampanii, przekonać, pociągnąć niezdecydowanych. Jak mówi Donald Tusk, gospodarz marszu, w wywiadzie dla POLITYKI: „Największym sojusznikiem władzy autorytarnej i skorumpowanej jest społeczna apatia, niewiara w możliwość zmiany”.
À propos „niewiary”. Przy okazji promocji dwóch książek, które właśnie ukazały się w naszym wydawnictwie (Mariusza Janickiego i Wiesława Władyki „Symetryści” oraz moje „PrzyPiSy, czyli krótka historia 8 długich lat”), mamy ostatnio dość intensywne i bezpośrednie kontakty z czytelnikami. Oczywiście, że są to głównie „kwalifikowani wyborcy” opozycji, ponadprzeciętnie zainteresowani polityką, mający wyrobione oceny i opinie, pewni udziału w głosowaniu. Bez trudu zgadzamy się w opisie tego, jak PiS zdewastował i sprywatyzował polskie państwo, jak podzielił społeczeństwo, popsuł nasze stosunki z Unią, z sąsiadami, jak rozhuśtał najgorsze emocje i resentymenty. (O głębokim kryzysie rozwojowym Polski po latach rządów PiS pisze Edwin Bendyk w tekście „Umrzemy, zanim się dorobimy”). Jest potężna potrzeba zatrzymania „tego szaleństwa” i jednocześnie obawa, niepokój, „czy damy radę”, bo chyba wszyscy wyborcy opozycji są świadomi ogromnej, nieuczciwej przewagi PiS.
Nie chodzi tylko o dominację finansową (wzmocnioną tzw. referendum, o czym mówi Róża Rzeplińska w wywiadzie „Kampania bez granic”), o manipulowanie ordynacją wyborczą, wykorzystanie w kampanii służb specjalnych, prokuratury, mediów państwowych – mówimy i piszemy o tym co tydzień. Jednak wiele osób uważa, że PiS występuje w tej kampanii jeszcze w dwóch zakamuflowanych postaciach, na co łatwo się nabrać: to Konfederacja, której mandaty trzeba – mimo szumnych deklaracji jej liderów – dodawać do PiS, oraz nowa ogólnopolska partia o nazwie Bezpartyjni Samorządowcy (szerzej w artykule „Partia (bez)partyjnych”), której sensem istnienia jest odebranie choćby 2–3 proc. głosów opozycji i zepchnięcie pod 8-procentowy próg Trzeciej Drogi. Wciąż powraca pytanie: czy w tych warunkach te wybory jeszcze można wygrać? Skąd brać optymizm? No to zróbmy małe ćwiczenie.
1. Sondaże. Wskazują wygraną PiS, jednak żadne jak dotąd (poza jednym badaniem państwowego CBOS) nie dają tej formacji samodzielnej władzy. Możliwość stworzenia rządu PiS z Konfederacją lub z grupą posłów wyciągniętych z tej i z innych partii zależy głównie od tego, ile mandatów zdobędzie PiS. Jeśli poniżej 210, co dziś najbardziej prawdopodobne, otworzy się możliwość nowych wyborów i choćby na czas kampanii odstawienia PiS od władzy. W najpopularniejszych w Polsce zakładach bukmacherskich PiS pozostaje faworytem, ale np. w komentarzu z 15 września przeczytałem, że „82 proc. graczy stawia na powrót na fotel premiera Donalda Tuska, Mateusz Morawiecki ma 14 proc.”.
2. Wyborcy opozycji. Od ich mobilizacji zależy zwycięstwo nad PiS. Statystycznie przeciwników obecnych rządów jest dużo więcej niż zwolenników, w proporcji 60:40 albo jeszcze wyraźniej. Także wśród niezdecydowanych, stanowiących (według badań Fundacji Batorego) ok. 16 proc. zamierzających wziąć udział w głosowaniu, większość nie poprze PiS. Byle poszli do wyborów. Trwa kilka społecznych kampanii profrekwencyjnych, adresowanych głównie do młodych kobiet, z których połowa wciąż nie wie, czy zagłosuje. Marsz 1 października to też część tej kampanii „idź na wybory”, zwłaszcza że pomysł marszu zrodził się po słynnej „sprawie pani Joanny z Krakowa” i obrona praw kobiet będzie jednym z jego głównych haseł. W ogóle im bliżej wyborów, tym silniejsze ożywienie wyborców opozycji: już 70 tys. osób zgłosiło się do kontroli głosowania, trwa spontaniczna akcja przenosin do „wymagających pomocy” okręgów. Tysiące ludzi bierze udział w wiecach i konwencjach partii opozycyjnych, w spotkaniach z kandydatami, roznoszą ulotki, wieszają plakaty. Ale decydujące będą ostatnie dwa tygodnie – marsz od 1 do 15 października.
3. Partie opozycyjne. Radzą sobie coraz lepiej; wszystkie miały udane wiece, ostatnio w Kielcach świetnie wypadła Trzecia Droga. Nikt nie może powiedzieć, że partie nie mają programu pozytywnego; tych propozycji jest mnóstwo, z różnych dziedzin, i coraz lepiej są promowane także w internecie i mediach społecznościowych. Partie wybrnęły też zręcznie z pułapki referendalnej, jaką zastawił PiS, łamiąc zasadę tajności wyborów: nie ma wezwań do bojkotu, co mogłoby część wyborców w małych miejscowościach (gdzie trudniej odmówić wzięcia karty) zniechęcić w ogóle do udziału w wyborach; można głosować, wrzucać puste lub przedarte kartki, zakreślać (jak na Węgrzech – o czym piszemy w tekście „Dopalacze Orbána”) wszystkie kratki na tak i na nie – to nie ma znaczenia, tak jak całe to referendum i jego wyniki. Nie ma też już (prawie) wzajemnych ataków partii i liderów opozycji; nawet nieobecność Trzeciej Drogi na marszu 1 października nie budzi już złych emocji, wygląda po prostu jak próba umocnienia się tej formacji wśród – ważnych dla ostatecznego wyniku – wyborców młodszych, „niespolaryzowanych”.
4. Obóz władzy. Już prawie nie ma mowy o żadnym programie, nawet kupowaniu wyborców. Jest jazda bez trzymanki, wszech- szczucie, gra polską racją stanu, powagą państwa, wszystkie nieczystości w kampanijny wentylator. Błaszczak „odtajnia” zmanipulowane plany obronne sprzed kilkunastu lat, aby udowodnić „zdradę” nie tylko Tuskowi, ale także polskim oficerom, generałom, sztabowi NATO. Morawiecki szokuje świat i sojuszników, ogłaszając, że w odwecie za napływ ukraińskiego zboża do Polski wstrzyma pomoc wojskową dla walczącej, także w naszej obronie, Ukrainy. Dramatycznie próbuje się przykryć aferę wizową, m.in. niezwykle brutalnymi atakami na film Agnieszki Holland (więcej w tekstach „Afera graniczna”, „Kraj, który płonie”, „Trucizna”), gdzie ona jest „żydokomuną”, a widzowie świniami. Jeśli to nie są objawy paniki, to na pewno ponurej desperacji, poczucia, że to bój ostatni, lęku przed upadkiem i odpowiedzialnością.
Tusk i liderzy opozycji wierzą w wygraną. I chyba można im wierzyć.