Prof. Machcewicz o hejcie wokół „Zielonej granicy” i odniesieniach do okupacji: haniebne, cyniczne, kłamliwe
NORBERT FRĄTCZAK: Jest pan świeżo po seansie „Zielonej granicy”. Czuje się pan tym filmem obrażony?
PROF. PAWEŁ MACHCEWICZ: Nie, jestem natomiast poruszony. Oczywiście od początku śledzę doniesienia na temat kryzysu na granicy z Białorusią, więc wiem, co tam się działo i wciąż się dzieje, ale zobaczyć to na ekranie to wstrząsające doświadczenie. Moim zdaniem ten film jest o współczesnej Polsce, o nas, którzy w niej żyjemy. To nie jest propaganda, tylko wielowymiarowy obraz pokazujący różne postawy, także wśród strażników granicznych. W tym sensie cała kampania nienawiści wobec tego filmu i samej Agnieszki Holland jest nie tylko oburzająca i haniebna, ale też oparta na kłamstwie. Zupełnie cyniczna, bo ten film jest inny, niż próbują nam wmówić rządzący.
Podobno jest antypolski.
W mojej opinii jest zwierciadłem, w którym wiele osób może się przejrzeć. Pokazuje straszne rzeczy, których dopuścili się wobec uchodźców strażnicy graniczni, ale też wspaniałe postawy ludzi, którzy pomagają uchodźcom. Daje też przykład strażników, którzy ostatecznie uchronili swoje człowieczeństwo w tej niezwykle trudnej dla nich sytuacji. W ogóle dyskusja na temat tego, czy film jest propolski, czy antypolski, nie powinna mieć w tym przypadku miejsca, bo dzieło Agnieszki Holland nie jest publicystyką, tylko dziełem sztuki dotykającym spraw uniwersalnych, tego, czym jest człowieczeństwo, zdolność do czynienia zarówno zła, jak i dobra.
Czytaj też: „To jest mój krzyk”. Holland mówi Żakowskiemu o małym i wielkim złu
To może obraziło pana hasło „tylko świnie siedzą w kinie”, którym rządzący i – szerzej – prawica próbują walczyć z tym filmem?
Prawica w wydaniu PiS nie jest już w stanie mnie ani zaskoczyć, ani obrazić, bo wiele lat temu byłem poddany jej hejtowi jako człowiek, który tworzył Muzeum II Wojny Światowej. O mnie też mówiono, że spełniam polecenia Brukseli, Berlina, że stworzyłem muzeum dla Angeli Merkel, że to niemieckie muzeum i w ogóle brak mi polskiej wrażliwości narodowej. Różnica jest taka, że teraz to natężenie negatywnych emocji jest jeszcze większe, a atmosfera nienawiści udziela się wielu ludziom, sądząc po wpisach w internecie i incydentach, do których dochodzi pod kinami.
Przypomnijmy kontekst tego hasła.
To hasło było używane przez Polskie Państwo Podziemne wobec ludzi, którzy chodzili do kin w czasie okupacji. Kina wyświetlały wtedy repertuar składający się głównie z filmów niemieckich – przygodowych, sensacyjnych, melodramatów, erotycznych, wojennych – które były częścią niemieckiej propagandy. Przede wszystkim jednak seanse były poprzedzane niemieckimi kronikami filmowymi o jawnie propagandowym charakterze. Celem państwa podziemnego było zniechęcenie Polaków do chodzenia do kin. Oprócz propagowania hasła jego struktury dokonywały sabotaży na salach filmowych – wrzucano śmierdzące substancje, gaz łzawiący, polewano ubrania widzów żrącym kwasem. Ale to wszystko przynosiło stosunkowo ograniczony skutek albo żadnego, bo z dzienników, które były wtedy pisane, dowiadujemy się, że Polacy masowo chodzili do kina. Sale filmowe były pełne, co wynika prawdopodobnie z tego, że ludzie w tych strasznie ciężkich czasach poszukiwali jakiejkolwiek rozrywki.
Czytaj też: Haniebna akcja wymierzona w Agnieszkę Holland i „Zieloną granicę”. PiS panikuje, celu nie osiągnie
Tymczasem rządzący przywołują dziś to hasło w kontekście filmu Agnieszki Holland.
To haniebne i oburzające, ale – znowu – nie zaskakujące. Znamy tę strategię od czasów „dziadka z Wehrmachtu”, którym dyskredytowano Donalda Tuska w 2005 r. Pokazywanie ludzi niezgadzających się z PiS jako niemieckich agentów trwa od kilkunastu lat. Nawet gdyby Agnieszka Holland nie była najwybitniejszym żyjącym polskim reżyserem, którym w mojej opinii jest, to porównywanie jej do nazistowskich propagandystów, np. do Leni Riefenstahl, byłoby oburzające. Sądzę, że jej film będzie miał ogromną publiczność i widzowie, którzy są dziś nazywani świniami, także poczują się oburzeni.
Prezydent, który także ich tak nazwał, broni się, że cytował tylko straż graniczną.
Cytował, ale cała wypowiedź prezydenta dowodzi, że utożsamiał się z jej sensem. To jest język nienawiści, który nie przystoi głowie państwa, nie przystoi żadnej osobie pełniącej obowiązki publiczne. Moim zdaniem każdy uczciwy człowiek powinien solidaryzować się z twórcami tego filmu, bo są oni ofiarami kampanii nienawiści. To może doprowadzić do aktów przemocy wobec reżyserki albo aktorów. Przypomnijmy, że podobna kampania nienawiści poprzedziła mord na prezydencie Gdańska Pawle Adamowiczu.
To teraz ja zacytuję: „Andrzej Szalawski, Michał Pluciński, Igo Sym nie byli anonimowy. Wy też nie jesteście anonimowi”. W ten sposób zwrócił się do aktorów „Zielonej granicy” polityk Suwerennej Polski Dariusz Matecki.
To porównanie aktorów grających w „Zielonej granicy” do tych, którzy kolaborowali z Niemcami, jest otwartym nawoływaniem do przemocy. Przywołany przez Mateckiego Igo Sym, który był w połowie pochodzenia niemieckiego i podjął intensywną współpracę z okupacyjnymi władzami niemieckimi w Warszawie na froncie propagandowym, został skazany na śmierć przez sąd Związku Walki Zbrojnej. Wyrok wykonano w 1941 r. Hasło: „Wy też nie jesteście anonimowi”, i przywołanie Igo Syma to jasne wskazanie do przemocy, być może do mordu. Grozi za to odpowiedzialność karna i w praworządnym państwie pan Matecki miałby postawione stosowne zarzuty. Tylko że w naszych realiach jego akcje w oczach przywódców Suwerennej Polski i Prawa i Sprawiedliwości prawdopodobnie jeszcze wzrosły. I niestety pewnie znajdzie też poklask wśród niektórych wyborców.
Warto w tym miejscy zauważyć, że wczoraj doszło do ataku na polityka Koalicji Obywatelskiej Borysa Budkę, a mężczyzna, który go dokonał, wykrzykiwał: „ty nazisto, ty Niemcu, ty świnio”. Posługiwał się tymi samymi hasłami, którymi są karmieni widzowie telewizji publicznej, teraz – w związku z „Zieloną granicą” – w sposób jeszcze bardziej intensywny.
Inną próbą dezawuacji Agnieszki Holland jest przywoływanie jej ojca. Jarosław Kaczyński powiedział np. tak: „Motywacji Holland do końca nie rozumiem, choć stykałem się ze środowiskiem stalinowskich komunistów; takim człowiekiem był jej ojciec i coś mi tam do głowy przychodzi”.
Atakowanie kogokolwiek poprzez przywoływanie postaci rodziców jest wyjątkowo obrzydliwe, bo dzieci nie odpowiadają za wybory swoich rodziców. Henryk Holland był komunistą, był stalinistą, ale później zaangażował się w proces destalinizacji. Był rewizjonistą, czyli jednym z członków PZPR, którzy domagali się demokratyzacji systemu w 1956 r. i w następnych latach. A gdy w 1961 został aresztowany pod zarzutem przekazywania zagranicznym dziennikarzom informacji o tym, co powiedział Chruszczow na Zjeździe Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, stał się ofiarą zaszczutą przez Służbę Bezpieczeństwa. W trakcie przeszukania dokonywanego przez SB w jego mieszkaniu popełnił samobójstwo, wyskakując przez okno. Jest symbolem brutalnych działań komunistów wobec rodzącej się opozycji, tym bardziej haniebne jest przywoływanie jego postaci w tym kontekście. Zauważmy absurd tego działania; przecież Agnieszka Holland kręciła też filmy, które demaskowały komunistyczne zbrodnie, to chociażby „Obywatel Jones” sprzed kilku lat czy poruszający serial wokół śmierci Jana Palacha, który podpalił się w Pradze, protestując przeciwko interwencji Układu Warszawskiego w Czechosłowacji.
Czytaj też: PiS zrzuca bombę atomową nienawiści
Doszukał się pan w „Zielonej granicy” jakichś nawiązań do Holocaustu?
Nie bezpośrednich. Dla mnie jest to bardzo uniwersalny film, opowiada o zaszczutych, prześladowanych ludziach desperacko szukających pomocy. Niekiedy otrzymują ją od strony wolontariuszy, ze strony funkcjonariuszy państwa polskiego zaś spotyka ich przemoc i prześladowanie, choć z pewnymi wyjątkami. To budzi skojarzenia z sytuacją Żydów podczas drugiej wojny światowej, ale właśnie za sprawą swojej uniwersalności, a nie za sprawą bezpośrednich porównań, których w tym filmie nie ma, wbrew temu, co twierdzą niektórzy, zapewne zresztą nie widziawszy filmu.