Siatkarski balsam
Siatkarze są jak muszkieterowie. Piłkarzom też by się to przydało
Siatkarze zdobyli mistrzostwo Europy, wygrywając 3:0 z gospodarzami turnieju Włochami i rewanżując się przy okazji za porażkę w ubiegłorocznym finale mistrzostw świata. Eksperci twierdzą, że obsada tych finałów nie jest przypadkiem, a polsko-włoska rywalizacja będzie miała swój ciąg dalszy. Oba zespoły są młode, mają głębokie rezerwy, czerpią potencjał z silnych rozgrywek ligowych, a mecze reprezentacji przyciągają tłumy kibiców. Widać to również w siatkówce klubowej – w trzech ostatnich sezonach Ligi Mistrzów na ostatniej prostej rywalizacja sprowadzała się w dużym stopniu właśnie do kwestii polsko-włoskiej, ze wspólnym mianownikiem w postaci końcowego triumfu Zaksy Kędzierzyn-Koźle.
Aż kusi, by przy okazji stwierdzić, że sukces siatkarzy jest balsamem na kibicowskie serca po fatalnej grze piłkarskiej reprezentacji. Ale wydaje się, że te kibicowskie zbiory pokrywają się w niewielkim stopniu. Siatkówka wychowała sobie własną publiczność – o wiele bardziej rodzinną, kobiecą i wymagającą, nastawioną na konsumpcję widowiska, które w przeciwieństwie do rażącego nudnymi dłużyznami meczu piłkarskiego jest dynamiczne i emocjonujące. Również dlatego, że w siatkarskiej rzeczywistości nie istnieje coś takiego, jak taktyka oparta na defensywie oraz sypaniu piachu w tryby rywala. Żeby wygrać, trzeba atakować, najlepiej mając na podorędziu różne warianty.
Ta prosta prawda przydałaby się z pewnością męczącym się z piłką przy nogach futbolistom. Ale jeszcze bardziej przydałoby jej się skopiowanie z siatkarskiej matrycy wzorów osobowościowych: skromności, umiejętności poświęcenia dla zespołu własnego ego (w pierwszym składzie jest miejsce tylko dla sześciu zawodników), otwartości (mimo lokalnego bogactwa, z otwartymi ramionami powitano w reprezentacji Kubańczyka Wilfredo Leona).