Od czasu, gdy pisałem tu o tym kilka numerów temu („Zakłamana dyskusja o migracji”), afera wizowa pokazała, że rządowe podejście do migracji jest jeszcze bardziej zakłamane, niż sądziłem. Dowiedzieliśmy się bowiem, że Polska nie tylko przyznała rekordowe liczby wiz w całej UE, lecz także, że ktoś na tym nieźle zarobił. Zakładam, że gdy opadnie kampanijny kurz, okaże się, że przy wydawaniu wiz były trzy rodzaje nieprawidłowości: lobbing firm i gospodarczej części rządu na rzecz masowej imigracji pracowników, łapówki związane z kupowaniem miejsc w kolejkach do polskich konsulatów oraz łapówki za dawanie samych wiz.
To ostatnie jest koncepcyjnie najprostsze, bo jest po prostu przestępstwem i to dość łatwym do wykrycia. Trudniejsza do opanowania jest patologia w systemie składania podań. Na przykład na Białorusi trudno było zwykłej osobie złożyć podanie o Kartę Polaka czy wizę, ale MSZ składało to na karb złośliwości białoruskich służb wywiadowczych, które blokowały serwery naszych placówek. Ponieważ outsourcing wizowy stosuje większość państw członków strefy Schengen, warto zaznajomić się z ich doświadczeniami w walce z tym procederem. Jednym z rozwiązań może być wspólne centrum wizowe Unii Europejskiej, jak w Mołdawii, albo rzeczywiście Centrum Decyzji Wizowych w kraju – tym minister Rau próbował ubogacić swoją rodzinną Łódź.
Nie wiemy jeszcze, jaka była skala handlu wizami, gdzie rozpłynęli się ludzie, którzy na kupionych wizach wjechali, jaka była globalna suma łapówek i do kogo ostatecznie trafiały. Ale wiemy, że PiS w sprawie migracji próbował wykonać szpagat, na którym zerwał sobie ścięgna: sprowadzić do Polski setki tysięcy migrantów spoza Europy, jednocześnie szczując na nich swój elektorat i atakując opozycję za rzekomą pobłażliwość wobec masowej migracji.