Minister obrony Mariusz Błaszczak przyzwyczaił nas już (niestety!) do używania wojska do partyjnych celów. Liczne defilady i pikniki wojskowe, podczas których ministrowie i posłowie PiS zachwalają swoje rzekome dokonania w dziedzinie wzmacniania obronności, to już „normalny” punkt kampanii wyborczej. Bezwstydne ustawianie żołnierzy w tle grzmiących na opozycję ministra i premiera stało się powszechne i tylko jacyś delikatnisie wołają o przestrzeganie standardów natowskich i niemieszanie wojska do partyjnej gry wyborczej.
Czytaj też: Błaszczak to ma pecha. Po zgubionej rakiecie zgubiony zapalnik
Daleko od standardów
Zasadą demokratycznego państwa jest dystans wojska i polityki. Wojsko otrzymuje pewne przywileje społeczne, szacunek i wysoką pozycję, ale rezygnuje jednocześnie z zajmowania ról politycznych, jak miało to miejsce w przeszłości z niedobrym skutkiem dla życia społecznego. Jednego tylko wojsko i cywile powinni oczekiwać od rządzących – by oni również taki dystans wobec wojska utrzymywali.
Internauci pokazują sobie film z Australii, na którym pewien generał w mundurze publicznie i bardzo grzecznie upomina tamtejszego ministra obrony, by pozwolił odejść żołnierzom z kadru, zanim odpowie telewizji na pytania o bieżącą politykę. Minister nieco zmieszany prośbę generała oczywiście spełnia, żołnierze odchodzą z wizji, a on odpowiada na pytania dziennikarzy. Nikomu kapelusz ani czapka wojskowa z głowy nie spadają, a widzowie otrzymują wzorzec honoru wojskowego i szacunku do munduru ze strony polityka.