Joker
Giertych kontra Kaczyński, starcie po latach. Jakie są zyski i ryzyka decyzji Tuska
O powrocie Romana Giertycha do czynnej polityki mówiło się właściwie od chwili, kiedy z niej wypadł. Sam zresztą nie raz dawał do zrozumienia, że jego kariera adwokacka to w jakiejś mierze aktywność zastępcza na czas politycznej posuchy. Tyle że posucha trwała już ponad półtorej dekady i Giertych coraz bardziej się niecierpliwił. Nie interesowało go wieczne statystowanie, chciał wreszcie dostać jakiś konkretny polityczny przydział. Długo nie było chętnych na zagospodarowanie kontrowersyjnego mecenasa z trudną biografią. Zgłosił więc gotowość samodzielnego startu do Senatu w „biorącym” okręgu pod Poznaniem, co miało wywrzeć presję na ugrupowania opozycyjne, żeby dopuściły go do paktu senackiego. Sprawa wciąż nie była prosta, gdyż Lewica zwalczała kandydaturę Giertycha wręcz doktrynalnie, a nie budził też wielkiego entuzjazmu w szeregach KO.
Ostatecznie wszystko jednak zależało od Donalda Tuska. Szef Platformy oficjalnie zachowywał w sprawie Giertycha powściągliwość, chociaż nie było tajemnicą, że po cichu sprzyjał staraniom mecenasa. Chodziło tylko o znalezienie optymalnej formuły jego startu oraz wstrzelenie się we właściwy moment ze zgłoszeniem kandydatury. Tyle że Giertych jak na petenta był mało elastyczny, czym niespecjalnie Tuskowi pomagał. Nie chciał słyszeć o kandydowaniu w którymś z trudniejszych okręgów senackich, wolał sam stawiać warunki. I coraz mocniej rozpychał się za kulisami, posiłkując się imponującymi zasięgami w sieciach społecznościowych.
Aż w końcu przesadził, podsycając spór campusowej ekipy Rafała Trzaskowskiego ze społecznością fanów Tuska spod szyldu #SilniRazem o panel symetrystów. Co Tusk miał potraktować jako próbę ingerowania w podległe mu poletko i chwilę później okazało się, że Giertych jednak się nie załapał do senackiego paktu.