Kraj

Weekend kampanii. Bąkiewicz, Mejza, Avengersi i szukanie gejmczendżera

Jarosław Kaczyński zaprezentował w niedzielę kielecką listę PiS. Jarosław Kaczyński zaprezentował w niedzielę kielecką listę PiS. Wojciech Habdas / Agencja Wyborcza.pl
Mariusz Kamiński startował do tej pory z Warszawy? To wystartuje z Chełma. Ziobro był z Kielc, a typowany na Chełm? No to spróbuje zdobyć Rzeszów. Kamil Bortniczuk posłował z Opola? To dawaj go na Płock.

W cyklu komentarzy „Weekend kampanii” dziennikarze, publicyści i współpracownicy „Polityki” co tydzień podsumowują najważniejsze wydarzenia kampanii, omawiają ich skutki oraz zmiany notowań partii.

Pierwszy wrześniowy weekend kampanii zdominowały personalia. Na kilkadziesiąt godzin przed ostatecznym terminem zarejestrowania list kandydatów w PKW (upływa w środę o 16:00) partie zwykle dokonywały ostatnich roszad, z wyjątkiem PiS, który dopiero w sobotę raczył ujawnić, kto od nich startuje i skąd. „Reprezentujemy cały przekrój polskiego społeczeństwa” – pochwalił się Jarosław Kaczyński, który mocą uchwały Komitetu Politycznego PiS aż do samego końca może jednoosobowo – kogo tylko chce – skreślić lub dopisać.

Bąkiewicz i Mejza na listach PiS

„Obóz propolski” zasilił Robert Bąkiewicz, który wystartuje z 18. miejsca listy radomskiej (i już w weekend objawił się jako kibic Radomiaka), a przez lidera tego okręgu Marka Suskiego został zareklamowany jako „kulturalny, sympatyczny człowiek”. Jednak to opis Wandy Traczyk-Stawskiej, zagłuszanej dwa lata temu na Placu Zamkowym przez rzeczonego i jego dziarskich chłopców, wierniej oddaje jego konstytucję i charakter działalności. Na pewno przed wzięciem Bąkiewicza na listy nie wzdrygał się prezes, wszak organizator Marszu Niepodległości przydaje się od lat do brudnej roboty, za co jest hojnie dotowany przez ministra Piotra Glińskiego z państwowej kasy.

Swoje miejsce – 11. w okręgu zielonogórskim – otrzymał też Łukasz Mejza. Raczej nie przyniesie w wianie zbyt wielu głosów, pojawia się zatem pytanie: po co go brać? Ano po to, by wysłać swej drużynie sygnał: ten, kto z nami, ten nie zginie. I dla kanalii znajdzie się miejsce na liście lub posada w SSP. Grono rozczarowanych otwiera z pewnością Norbert Maliszewski, szef Rządowego Centrum Analiz, który od marca regularnie wizytował ziemię warmińsko-mazurską, licząc na „jedynkę” z Olsztyna. Ostatecznie w ogóle nie znalazł się na liście.

Z łask wypadł Piotr Wawrzyk, który stracił również posadę wiceministra spraw zagranicznych, oraz wieloletni bydgoski poseł Tomasz Latos. Prezentujący tę listę poseł do PE Kosma Złotowski przekonywał, że „Tomasz Latos i Komitet PiS wspólnie uznali, że lepiej będzie, jeśli w tych wyborach nie wystartuje, ale jest z nami i kibicuje naszej liście”. Powodów, dla których uznano, że „tak będzie lepiej”, nie ujawniono, ale może chodzi o to, że umiarkowani w słowie i czynie politycy są Kaczyńskiemu na tym etapie zupełnie nieprzydatni.

W tym szaleństwie jest metoda?

Sama konstrukcja list przypominała zarządzanie przez chaos. Mariusz Kamiński startował do tej pory z Warszawy? To wystartuje z Chełma, bo to okręg graniczny, a przecież szef MSWiA pilnuje granicy (taką wykładnię dał Kaczyński). Ziobro był z Kielc, a typowany na Chełm? No to spróbuje zdobyć Rzeszów. Kamil Bortniczuk posłował z Opola? To dawaj go na Płock.

Ponoć w tym szaleństwie jest metoda. PiS, wiedząc, że w tych wyborach rzecz idzie o dosłownie każdy mandat, miał przebadać okręgi właśnie pod tym kątem – wprost zresztą pisze o tym basujący rządzącym Michał Karnowski: „jest sporo okręgów, w których Zjednoczona Prawica naprawdę niewielkim wysiłkiem, zwiększając swój wynik o jeden, półtora procenta, może uzyskać dodatkowego posła. W skali kraju może to być nawet dwunastu posłów więcej”. Być może PiS liczy, że uda się uciułać wynik bliski samodzielnej większości, którą dosztukuje się pojedynczymi posłami z innych ugrupowań, wyciąganymi ofertą synekur lub groźbą.

„Partia zewnętrzna” i „piekło kobiet”

Swoją kampanię zainaugurował w Katowicach szef rządu, a w Kielcach Jarosław Kaczyński. Prezes po raz tysięczny nazwał Platformę Obywatelską „partią zewnętrzną” w opozycji do „partii polskiej”, jaką jest PiS. Cała reszta przemówienia była zdartą płytą, odtwarzaną przez prezesa już podczas zeszłorocznych peregrynacji po kraju. U premiera tradycyjnie było głównie o Donaldzie Tusku, ale Mateusz Morawiecki przestrzegał także „nasze wspaniałe mamy, żony, siostry i córki” przed „piekłem kobiet”, jakie opozycja chce im zgotować poprzez „nielegalną imigrację”. Po czym nastąpił sugestywny opis muzułmańskich gwałcicieli-terrorystów.

Był to występ obrzydliwy na wielu poziomach. Raz, że żadne opozycyjne ugrupowanie nie postuluje niekontrolowanego otwarcia granic dla uchodźców. Dwa, że piekło zgotował polskim kobietom Jarosław Kaczyński wespół zespół ze swoim odkryciem towarzyskim. Trzy, że wypowiedź premiera to klasyczna dehumanizacja określonej grupy. Zabrakło już tylko informacji, że młodzi muzułmanie zarażają tyfusem, by widmo Josepha Goebbelsa zaczęło krążyć nad stolicą Górnego Śląska.

Petru i Dziambor na Trzeciej Drodze

W Katowicach odbyła się także inaugurująca kampanię konwencja Trzeciej Drogi. Ujawniono hasło – „Dość kłótni, do przodu!”, sens którego Szymon Hołownia sprowadził do narracji, jaką raczy nas od trzech już lat. W skrócie: oto polityczna wojna domowa, jaką prowadzą PiS i PO (wspierane przez, odpowiednio, TVP i TVN24), wykańcza obywateli tak, że „schodzi z nich chęć do życia” i „robią się z nich szare wydmuszki”. Lider Polski 2050 ma tego „po samą kokardę dość” i dlatego zrobi polskiej polityce „transfuzję krwi”. Po czym z nazwiska wymienił politycznych weteranów, jak Paweł Zalewski, Joanna Mucha czy Róża Thun, którzy akurat w tych wyborach odnaleźli się w jego ugrupowaniu, ale efektu nowości nie gwarantują.

Do Polski 2050 jako młot na Sławomira Mentzena dołączył też Ryszard Petru, który wystartuje z Warszawy, a tymczasem ludowcom udało się wprowadzić na listę w Gdyni niedawnego konfederatę Artura Dziambora. Wprawdzie jeszcze 31 lipca Szymon Hołownia zarzekał się, że na listach Trzeciej Drogi nie ma miejsca dla posłów, którzy zagłosowali przeciwko tzw. lex Kamilek (a Dziambor był przeciw), ale po miesiącu „stuprocentowe” gwarancje zmalały do zera. Teraz, jak zachwalał prezes PSL, „Artur będzie walczył o głosy tych wszystkich, którzy chcą zakończyć wojnę polsko-polską”.

Avengersi mają serce po lewej

Z kolei na krwiście czerwonym tle w łódzkiej hali Expo stanęła lewicowa drużyna Avengersów. To liderzy trzech głównych koalicyjnych ugrupowań: Czarzasty, Biedroń i Zandberg, oraz posłanki: Dziemianowicz-Bąk, Scheuring-Wielgus i Biejat. „Mamy supermoce!” – krzyczał ze sceny Robert Biedroń, nawiązując do komiksowej drużyny, która czuwa nad bezpieczeństwem świata, pokonując kolejnych wrogów. A przeciwnikiem, któremu rękawicę rzuciła Lewica, jest Konfederacja i – jak przekonywano – to właśnie „Lewica jest w stanie zablokować tych wszystkich Mentzenów, Korwinów i Braunów”. Pokazano też hasło: „Serce mam po lewej”.

W kolejny weekend czekają nas konwencje Zjednoczonej Prawicy i Koalicji Obywatelskiej, od dziś zaś, jak zapowiedział w Kielcach prezes Kaczyński, jego partia będzie odsłaniać kolejne punkty partyjnego programu. Dotychczasowe propozycje, jak 800 plus czy darmowe autostrady, zostały przyjęte dość letnio, nie owocując sondażową zwyżką. A czasu na poszukiwanie gejmczendżera coraz mniej – do wyborczej niedzieli zostało raptem 40 dni.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Andrzej Duda: ostatni etap w służbie twardej opcji PiS. Widzi siebie jako następcę królów

O co właściwie chodzi prezydentowi Andrzejowi Dudzie, co chce osiągnąć takimi wystąpieniami jak ostatnie sejmowe orędzie? Czy naprawdę sądzi, że po zakończeniu swojej drugiej kadencji pozostanie ważnym politycznym graczem?

Jakub Majmurek
23.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną