Minister obrotowy
Pan Czarnek idzie na premiera. Oto co nas jeszcze może czekać
Ubiegły poniedziałek, 9 rano, cicha boczna uliczka w Lublinie, niewielki piętrowy budynek, zmodernizowany niedawno za 150 tys. zł z państwowego Funduszu Promocji Kultury. Tu mieści się biuro poselskie Przemysława Czarnka. O tej porze zwykle przyjmuje interesantów przed wyjazdem do stolicy. Akurat czeka na niego dwoje starszych ludzi, których minister osobiście zaprosił na jednym ze spotkań. A jak przyznaje pracownik w jego biurze, to zdarza się często. – Potrafi przyjść 15 osób zaproszonych przez ministra na tę samą godzinę – mówi.
Podobnie często Czarnek obiecuje. Jak w ostatniej kampanii posterunek policji we wsi Firlej. – Przekazujemy to z samego rana komendantowi – zapewniał na spotkaniu z mieszkańcami, wzbudzając ich entuzjazm. Komisariatu nie ma do dziś. Dziś starsi państwo zaproszeni przez ministra odchodzą z kwitkiem, spotkania nie będzie. – Nie ma pana ministra – mówi wychodzący mężczyzna, gdy mijamy się w drzwiach. Dlaczego? – Jest w sztabie wyborczym.
Jak ustaliła POLITYKA, w lipcu Przemysław Czarnek dołączył do sztabu wyborczego PiS. Jak przyznają jego współpracownicy, więcej czasu przesiaduje na Nowogrodzkiej niż w swoim ministerstwie. Bywa też na spotkaniach roboczych sztabu, gdzie omawiana jest polityczna strategia. – Nie odzywa się za wiele, ale uważnie przysłuchuje temu, co robimy, gdzie jedzie prezes, jakie mamy plany. Twierdzi, że powinno się zaatakować, jak to mówi, »odmieńców«, ale te tematy włączymy mocniej, kiedy trzeba będzie dogrzać polaryzację – opowiada sztabowiec PiS. Dodaje, że to Jarosław Kaczyński doprosił Czarnka. A było to zaraz po tym, jak stery kampanii przejął Joachim Brudziński i do sztabu doszlusowali ludzie Morawieckiego.