Partie listy piszą
Jak Tusk układał listy wyborcze. Kulisy zagrywki z Agrounią. „Nikomu nie przyszło do głowy protestować”
Fasada jest koalicyjna, ale w gruncie rzeczy to autorska lista Donalda Tuska. Szef Platformy panował niepodzielnie nad procesem jej układania, biorąc sobie oficjalne instancje partyjne co najwyżej na konsultanta. Na wstępie pozbierał od szefów organizacji wojewódzkich ich personalne typy, ale potem już robił z nimi, co chciał. Członkowie zarządu partii poznali ostateczny kształt dopiero na ubiegłotygodniowym posiedzeniu zatwierdzającym listy. Jedni wychodzili bardziej usatysfakcjonowani, inni mniej, ale nikomu nie przyszło do głowy protestować.
Podobnie byli zresztą zaskoczeni doproszeniem AgroUnii. Rozmowy z Michałem Kołodziejczakiem toczyły się bowiem w dyskrecji i Tusk nie ryzykował sondowania nastrojów na zapleczu. W Platformie panuje jednak przekonanie, że szef wie, co robi.
Platformersi z dłuższym stażem dają do zrozumienia, że takiego zawierzenia woli szefa nie było nawet w czasach rządzenia. Bo też autorytet byłego premiera po paru sezonach w światowej polityce dodatkowo urósł. Z kolei flauta epoki międzytuskowej utwierdziła partię w przekonaniu, że projekt ma sens jedynie pod kuratelą ojca założyciela. To swoista wspólnota losu: kiepski wynik wyborczy może ostatecznie zakończyć karierę polityczną Tuska, ale nikt w Platformie nie może też mieć pewności, że partia przetrwa ostateczne odejście przywódcy.
Nie powinno więc dziwić, że nieszablonowana zagrywka z AgroUnią została przyjęta niemalże stoicko. Chociaż to ze strony Tuska krok nieco desperacki. W pewnym sensie upichcił swoim wyborcom ersatz wielkiego bloku, którego sam przecież nie zdołał dopiąć. Swoje też zrobiła sondażowa stagnacja, niedająca się od wielu tygodni niczym przełamać. Sytuacja aż się prosiła o to, żeby wyjść poza rutynę i czymś zaskoczyć. Tyle że w kooptacji AgroUnii trudno się doszukiwać taktycznej głębi.