Kraj

Andrzej Duda planuje rewolucję w wojsku. Wojna tuż obok to zły czas

Prezydent Andrzej Duda podczas defilady 15 sierpnia 2023 r. Prezydent Andrzej Duda podczas defilady 15 sierpnia 2023 r. Jakub Szymczak / Kancelaria Prezydenta RP
Prezydent Andrzej Duda proponuje szeroką i głęboką reformę systemu bezpieczeństwa narodowego, w tym poważne zmiany w dowództwach sił zbrojnych. Rodzą one ryzyko zamieszania i niepewności w wojsku, gdy wykonuje ono kluczowe zadania. To po prostu zły czas na takie zmiany.

Prezydent Andrzej Duda zgłosił projekt o fundamentalnym, ustrojowym wręcz znaczeniu – przynajmniej dla systemu bezpieczeństwa narodowego, co w obecnej sytuacji oznacza kluczowo istotną sferę dla państwa. Po doświadczeniach dwóch kryzysów oraz po wielu miesiącach wojny za wschodnią granicą Polski zwierzchnik sił zbrojnych proponuje duże zmiany. Wiele zapisów dotyczy administracji, w tym najwyższych organów państwa. Część współpracy wojska z cywilnymi służbami. W aspekcie militarnym kluczowa jest reforma dowództw, proponowana niemal dekadę po poprzedniej. Ponieważ dotyczy najważniejszych struktur wojska i zakłada ich głęboką rekonstrukcję – likwidację istniejących i powołanie nowych – będzie to niespotykany od 10 lat szok dla systemu.

Nawet jeśli od dawna był rozważany i postulowany przez jego najważniejszych uczestników, warto się zastanowić, czy polskie wojsko poddawać takiemu stress testowi właśnie teraz.

Czytaj także: Duda rozbija generalską kumulację. Kto dostał wężyk, kto kolejną gwiazdkę

Projekt Dudy. Wojna to nie czas na szok

Uchwalenie prezydenckiej ustawy wywoła bowiem zamieszanie – i to przede wszystkim kadrowe. Przepisy zakładają, że potrwa ono pół roku – tyle czasu przewiduje się na proces likwidacji dowództw: generalnego i operacyjnego rodzajów sił zbrojnych, wygaśnięcie kadencji ich dowódców i powołanie nowych: Połączonych Rodzajów Sił Zbrojnych, Wojsk Lądowych, Wojsk Powietrznych, Marynarki Wojennej i Komponentu Wojsk Medycznych. Oznacza to zmiany etatów dla setek, jeśli nie tysiąca oficerów różnych szczebli.

Nowe dowództwa to nowe układy personalne, ale także struktury i procedury. Do wymagającego i stresującego procesu modernizacji sprzętowej i rozrostu sił zbrojnych, połączonego z ich niesłabnącym zaangażowaniem w osłonę i obronę granic, doszedłby kolejny, w którym większą rolę grałyby osobiste interesy i emocje. Będą się one wiązać również z zakończeniem kadencji dwóch generałów tworzących dziś wraz z szefem Sztabu Generalnego szczyt wojskowej hierarchii: dowódcy generalnego rodzajów sił zbrojnych gen. broni Wiesława Kukuły i dowódcy operacyjnego gen. broni Tomasza Piotrowskiego. Wygaśnięcie ich kadencji (Piotrowskiemu i tak kończy się ona w 2024 r.) mogłoby przypaść na czas, w którym odejdzie też sam szef sztabu po zakończeniu drugiej kadencji w czerwcu przyszłego roku (gen. Rajmund Andrzejczak).

Zbieg tych terminów powoduje, że 2024 r. będzie i tak niezwykle emocjonujący, jeśli chodzi o nominacje, awanse i wyznaczenia, ale wejście w życie prezydenckiej nowelizacji spowodowałoby podniesienie skali zmian do sześcianu. A ponieważ ustawa przewiduje, że proces likwidacji istniejących dowództw zacznie się już dwa tygodnie po jej wejściu w życie, kilkuset oficerów przez kilka miesięcy będzie się zastanawiać nad własną przyszłością, ścieżką kariery lub – niestety – jej zakończeniem. Czy to jest aby dobry moment, by fundować wojsku – i w rezultacie całemu systemowi bezpieczeństwa militarnego Polski – tego rodzaju niestabilność?

Czytaj też: Błaszczaka wojsko na pokaz. Polacy mają się naoglądać żelastwa

Odcisk przepychania kolanem

Drugim czynnikiem ryzyka jest oczywiście kalendarz wyborczy. Ustawa sygnalizowana przez prezydenta przed lipcowym szczytem NATO w Wilnie trafiła do Sejmu jako projekt dopiero po sierpniowym święcie wojska i została skierowana do zaopiniowania w biurze legislacyjnym oraz do organizacji samorządowych (przepisy też ich dotyczą, a Sejm ma obowiązek takiej opinii zasięgnąć). Nie ma wpisanego terminu posiedzenia komisji obrony w sprawie projektu, a zawartość przepisów jest taka, że pewnie na jednej komisji i na jednym posiedzeniu się nie skończy. Sejm co prawda dokończy 81. posiedzenie 30 sierpnia, ale sesja ma być krótka i poświęcona obróbce projektów, które wróciły z Senatu. Nie słychać nic o posiedzeniu izby we wrześniu.

Obecna władza nie takie rzeczy już ekspresowo przepychała, ale tym razem na szybką ścieżkę się nie zanosi mimo sugestii, że prezydentowi zależy na uchwaleniu projektu jeszcze w tej kadencji. Czy to w ogóle wykonalne i potrzebne? Czas ucieka, a nawet jeśli Sejm stanąłby na głowie w kampani wyborczej – do czego przy tej władzy jest zdolny – Senat może chcieć procedować z zachowaniem przysługujących mu 30 dni na rozpoznanie ustawy i wprowadzenie poprawek.

Czasu na debatę, jakiej wymaga ten projekt, jest zwyczajnie za mało, pominąwszy, że dobrą tradycją demokratycznych ustrojów jest to, że w końcówce kadencji nie wprowadza się zmian o strategicznych konsekwencjach – a takie wywołuje prezydencka propozycja przynajmniej w zakresie struktury dowodzenia wojskiem. Taki akt w takim momencie domagałby się szerokiego porozumienia, a co najmniej rozmowy z opozycją np. w formule Rady Bezpieczeństwa Narodowego. O jej zwoływaniu w najbliższych tygodniach nic jednak nie wiadomo. W atmosferze kampanijnej walki bez takiej dyskusji trudno liczyć na zgodne poparcie przepisów, takie jak zaistniało przy okazji uchwalonej niemal jednogłośnie i bez sprzeciwu ustawy o obronie Ojczyzny w marcu ubiegłego roku. Można też stwierdzić, że dziś z ówczesnej zgody niewiele zostało, nawet jeśli w poszczególnych elementach składających się na prezydencką nowelę zapewne można by uzyskać konsens – po dialogu.

Ostatnie sejmowe debaty i przebieg kampanii fatalnie jednak wróżą nawet próbie jego rozpoczęcia. Byłoby źle, gdyby tego rodzaju zmiany przeforsowane były na zasadzie partyjnej maszynki do głosowania, w chaosie i hałasie bezpardonowej, czasem histerycznej politycznej walki, która z debatą nie ma nic wspólnego i która nie oszczędza spraw obronnych. Prezydenckie propozycje mogłyby natomiast, i moim zdaniem powinny, stanowić punkt wyjścia do szerszej reformy systemu bezpieczeństwa narodowego, już po wyborach i z udziałem nowej sejmowej większości. Jeśli prezydent Duda ma ambicje pozostawienia po sobie „własnego” systemu dowodzenia i kierowania, to lepiej, by nie nosił on piętna najbardziej zajadłej kampanii i odcisków po przepychaniu kolanem.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną