Tym tekstem zaczynamy cykl komentarzy „Weekend kampanii”. Aż do wyborów 15 października dziennikarze i publicyści „Polityki” co tydzień będą podsumowywali najważniejsze wydarzenia kampanii, omawiali ich skutki oraz zmiany notowań poszczególnych partii.
Można odnieść wrażenie, że po burzliwej prekampanii większość partii raczej odpuściła sobie pierwszy weekend oficjalnej kampanii – może licząc na to, że podczas tzw. długiego weekendu Polacy będą się bardziej interesowali pogodą niż polityką. Polityczne życie toczyło się głównie wokół ujawnianych przez PiS codziennie pytań referendalnych, przygotowań do defilady 15 sierpnia w Warszawie oraz pikników wojskowych w całym kraju (jak pisał Marek Świerczyński, im dalej od Warszawy i ministra Błaszczaka, tym było ciekawiej). W tym sensie inicjatywę przejął teraz PiS – choć czy przyniesie to polityczne efekty, to się przekonamy.
Węgierski łącznik
Pomysł towarzyszącego wyborom referendum spin doktorzy PiS zapewne przejęli od swoich kolegów w Budapeszcie. To ludzie Viktora Orbána uznali, że wygraniu wyborów mocno służy zwołanie jednocześnie z nimi plebiscytu na temat, który w danym momencie zajmuje obywateli – może to być prawdziwy problem lub temat sztucznie wykreowany. Takie referendum ma zmobilizować elektorat wokół partii rządzącej, bo żeby je zarządzić, trzeba mieć wcześniej większość w parlamencie (logiczne!).
Dlatego razem z wyborami w 2022 r. partia władzy na Węgrzech pytała o rzekomą seksualną i homoseksualną propagandę w szkołach, czyli tłumacząc na nasze, wykorzystywała strach przed „ideologią LGBT” (część pytań była zresztą zgodna z pomysłami lansowanymi u nas w tzw. lex Czarnek). Wcześniej, w 2016 r., Węgrzy mieli referendum migracyjne (zbieżność tematów nieprzypadkowa), ale nie zostało zwołane razem z wyborami i z powodu niskiej frekwencji zakończyło się fiaskiem. Jak widać, sześć lat później Orbán wyciągnął wnioski z tej porażki.
Referendum PiS, podejście jeden i dwa
Ale PiS nie tylko ściąga od Węgrów, ma też swoją historię planowania referendów jako politycznego narzędzia. Mało kto pamięta, że prawica próbowała już tego dwukrotnie, choć oba podejścia zakończyły się porażką. Co ciekawe, część tematów w tych niedoszłych referendach, np. wiek emerytalny, pokrywała się z obecnymi.
Już w 2015 r. nowy prezydent Andrzej Duda sugerował, by przeprowadzić referendum razem z wyborami do Sejmu i Senatu. Zaproponował trzy tematy, które miały pomóc PiS w zwycięstwie: zniesienie obowiązku szkolnego sześciolatków, obniżenie wieku emerytalnego i ochronę Lasów Państwowych. Wszystkie miały wsparcie tzw. inicjatyw obywatelskich, a dwa (emerytury i lasy) już zdążyły powrócić w obecnej kampanii. Duda i stojący za nim sztab w PiS zapomnieli jednak o tym, co napisaliśmy wyżej: trzeba mieć większość w parlamencie. PiS w sierpniu 2015 r. jej nie miał i senatorowie utrącili prezydencką inicjatywę (to Senat decyduje o referendach proponowanych przez głowę państwa, posłowie mogą sami załatwić sprawę w Sejmie).
Ten sam los spotkał inną prezydencką inicjatywę, czyli pomysł tzw. referendum konsultacyjnego w sprawie zmian w konstytucji, które Duda planował w 2018 r. Prezydent chciał się zbudować politycznie, dokonując gruntownej nowelizacji ustawy zasadniczej. Zaproponował referendum z 15 (!) pytaniami (w tym znów o wiek emerytalny i 500 plus). Pomysł zawracania głowy Polakom kartką, która wygląda jak duża klasówka z WOS, był jednak na tyle absurdalny, że utrącili go senatorowie... PiS, którzy wyszli z głosowania. Teraz PiS chce naprawić swoje błędy: ma wybory do wygrania, większość w Sejmie i nie zawaha się z niej skorzystać.
Rekonstrukcja historycznych kampanii
PiS dzisiaj twórczo rozwija węgierskie i własne pomysły. Tym razem jednak – po pierwsze – wybrał raczej odgrzewane kotlety (prywatyzacja, wiek emerytalny). Mówi się, że generałowie toczą dawne wojny; pomysły referendalne PiS pokazują, że partia próbuje przeprowadzić historyczną rekonstrukcję zwycięskich kampanii z lat 2015–20. (Opozycja z kolei liczy na to, że wyborców interesują dziś w dużym stopniu inne problemy, jak chociażby inflacja czy pogarszające się warunki życia). Po drugie zaś, może właśnie mając świadomość słabości proponowanych tematów, PiS postanowił wrzucić ich do referendum cztery naraz w nadziei, że któryś z nich jednak chwyci. Ilość przejdzie w jakość?
PiS dysponuje oczywiście także bieżącymi badaniami, na których oparł swoje propozycje – pytanie tylko, czy się sprawdzą. Respondenci sondaży często bowiem twierdzą, że jakiś temat ich bardzo interesuje (np. opera i teatr w telewizji czy ochrona zdrowia i edukacja w programach partii), a w praniu wychodzi, że wcale tak być nie musi. Przedstawiciele PiS tłumaczyli „Polityce”, że np. temat strachu przed prywatyzacją powrócił za sprawą pandemii covid-19 i wojny w Ukrainie. Według badań PiS część Polaków liczy na to, że w warunkach kryzysu państwo im pomoże, a prywaciarz niekoniecznie.
Czy ta kalkulacja przyniesie polityczne efekty, zobaczymy. Nikt bowiem – także w PiS – nawet nie udaje, że w referendum chodzi o jakieś realne problemy czy kwestie rzeczywiście wymagające rozstrzygnięcia przez obywateli. Chodzi wyłącznie o mobilizację zwolenników władzy i demobilizację wyborców opozycji. Partyjna polityka w stanie czystym.
Pytania urągają wszelkim zasadom
O intencjach PiS świadczy sposób sformułowania pytań, urągający wszelkim zasadom, nie wspominając o zdrowym rozsądku. PiS pyta o „wyprzedaż” (sprzedaż na masową skalę poniżej wartości) „państwowych przedsiębiorstw” (takich już praktycznie w Polsce nie ma). O „podwyższenie wieku emerytalnego” (tego też nikt nie proponuje). O przyjęcie „tysięcy” (czyli bardzo wielu) „nielegalnych imigrantów” (a nie uchodźców, a to o osoby zasługujące na ochronę miałoby ewentualnie chodzić) „z Bliskiego Wschodu i Afryki” (wiadomo, osoby „obce” rasowo i religijnie).
O „przymusowy mechanizm relokacji” (Komisja Europejska wyjaśniła, że nie ma mowy o żadnej „przymusowej relokacji”), „narzucanej” (nikt nam nic nie narzuca, wszystko się dzieje w ramach unijnych procedur, w których uczestniczy polski rząd, komisarz UE z Warszawy, ambasada w Brukseli i europosłowie PiS) przez „biurokrację europejską” (wiadomo, że biurokracja jest zła). O „likwidację bariery na granicy z Białorusią” (tego też nikt nie żąda). Mamy więc do czynienia z pytaniami opartymi na fałszowaniu faktów, manipulującymi emocjami i sugerującymi z góry „właściwe” odpowiedzi. Do tego doszły grające na strachach Polaków spoty towarzyszące kolejnym ujawnianym pytaniom, promujące spiskowe teorie.
Chodzi więc o to, żeby część wyborców, która od 2015 r. odpadła od PiS (szczególnie w ostatnich latach), przestraszyć rzekomymi tajnymi planami „wyprzedaży” państwowego majątku, zmuszaniem Polaków „do pracowania do śmierci”, zalaniem kraju „nielegalnymi migrantami” i „likwidacją bariery” na granicy. To zupełnie oderwane od idei referendum w demokratycznym państwie, a takie plebiscyty w historii – przypomnijmy – już wielokrotnie służyły wykoślawianiu demokracji czy przejęciu władzy przez różnych dyktatorów. Klasyczny przykład: to seria referendów zakończyła istnienie II Republiki we Francji i doprowadziła w 1852 r. Napoleona III do cesarskiej korony (nie wspominając o pewnym niemieckim kapralu w latach 30. XX w.). Przy pomocy – sfałszowanego w końcu – referendum w 1946 r. swoją władzę utrwalali też komuniści w Polsce. Próbował też gen. Wojciech Jaruzelski w 1987 (ale to się już nie udało).
Czy referendum wygra wybory za PiS?
Eksperci zwracają uwagę, że pomysł połączenia kampanii wyborczej z referendalną będzie też służył dosypywaniu pieniędzy do propagandy PiS. To zwiększy jeszcze przewagę finansową po stronie władzy, która bezwzględnie wykorzystuje swoje zasoby: dotowaną TVP, spółki skarbu państwa czy fundusze rządowe (co pokazują tzw. pikniki 800 plus).
Czy referendalny plan PiS przyniesie więc wyborcze zwycięstwo? Na razie jednak prawica sondażowo jest daleka od niego, średnie poparcie 35 proc. przekłada się na ok. 185 mandatów, więc do większości w Sejmie brakuje prawie 50 posłów. Przypomnijmy, że to opozycja demokratyczna jest wciąż bliżej większości – według obecnych notowań może liczyć na 200–210 mandatów. Politycy PiS otwarcie mówią jednak o tym, że wystarczy im w kampanii podnieść notowania o kilka punktów procentowych, żeby dojść do jakichś 210–220 mandatów, a resztę się „jakoś dobierze”. Pytanie brzmi, jaki opozycja ma plan, żeby się temu scenariuszowi przeciwstawić.
Cytat weekendu
Zdrajców trzeba tępić, tak, trzeba ich moralnie tępić, bo w Polsce jest potężny obóz zdrady narodowej, który dziś zabiega o władzę. Potężny obóz, który nas rozbrajał: zarówno w sensie czysto militarnym, jak i w sensie moralnym i w każdym innym.
Jarosław Kaczyński podczas pikniku wojskowego „Silna Biało-Czerwona” w Zawichoście