Kraj

Wiedza nie myśli

Nie ma na świecie nauczyciela, który choć raz w życiu nie zwątpiłby w sens swojej profesji.

Przyjemnie, prawda? – zagadnąłem do sąsiadki patrzącej na naszą pustą ulicę, wyparkowaną zwykle po zderzak.

– Niby tak, ale jak tu nas nie ma, to przybywamy gdzie indziej. Jedyne pocieszenie, że tamtym nieszczęśnikom opłaca się nadmiar ludzi i samochodów w ich miastach i wsiach – odparła bez przekonania.

– No przecież – naciskałem – ponad 20 mln Polaków wyjedzie w te wakacje. I to mimo szalonych upałów. Wie pani, ile wydadzą pieniędzy?!

– Pewnie z parę miliardów. A wszyscy zapłacimy dużo więcej. Podpaliliśmy świat, a teraz jedziemy popatrzeć, jak płonie. Głupcy! Przepraszam – zmitygowała się, widząc pewnie moją opaleniznę – to przez tę Grecję. I poszła.

Przeczytałem – jeden po drugim – dwa artykuły o trwających właśnie wakacjach. Bohater pierwszego wybrał się z żoną i dwiema córkami na Rodos. Przylecieli 19 lipca i mimo że czuli w powietrzu zapach dymu, pierwsze dwa dni upłynęły im przyjemnie. W sobotę chmura dymu zasnuła słońce, a wieczorem zobaczyli na wzgórzach płomiennie zachodzące słońce. Kiedy jednak hotelowy hol i tereny wokół basenu zaczęły wypełniać się setkami osób bez bagaży, często w strojach kąpielowych, zrozumieli, że to nie był zachód słońca, ale pożar. W atmosferze narastającej paniki usłyszeli, że muszą natychmiast uciekać, porzucając bagaże. Zabrali więc córki i najważniejsze rzeczy. Wraz z kilkunastoma osobami wsiedli do podstawionego samochodu, który przewiózł ich dalej od ognia i wysadził w polu w całkowitych ciemnościach. Widok płomieni na wzgórzach towarzyszył im przez cały czas. Córka pytała, czy zginą. Dzięki pomocy miejscowego Greka dotarli pieszo do kolejnego ośrodka. Tam dołączyli do tysięcy ludzi uciekających przed ogniem. Po trzech dniach koczowania wyczarterowany przez biuro turystyczne samolot zabrał ich do domu.

Polityka 34.2023 (3427) z dnia 14.08.2023; Felietony; s. 89
Reklama