Marsz narodowców w rocznicę powstania. Bąkiewicz lży Niemców, Kowalski pozuje do selfie
W tym roku narodowcy mieli mocno pod górkę, pokiereszowani sporem, który wybuchł między nimi na przełomie lutego i marca. Robert Bąkiewicz, dotychczas bezdyskusyjny lider polskiej prawicy pozaparlamentarnej, został wówczas usunięty ze stanowiska prezesa Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Zarząd SMN zarzucał mu niegospodarność, zaniechania, działalność na szkodę stowarzyszenia, które w efekcie straciło m.in. status organizacji pozarządowej i nie mogło już otrzymywać wpłat z tytułu 1 proc. podatku na koniec roku fiskalnego. Bąkiewicz odpierał zarzuty, uznał je za sabotaż i groził doniesieniem do prokuratury.
Po drugiej stronie sporu pozycjonowali się narodowcy bliżej związani z Konfederacją, w tym ówczesny szef Ruchu Narodowego Robert Winnicki oraz nadal zasiadający w zarządzie SMN Witold Tumanowicz, szef sztabu formacji, kierujący kampanią prezydencką Krzysztofa Bosaka w 2020 r. Nowym liderem SMN został Bartosz Malewski, Bąkiewicz jest prezesem Rot Marszu Niepodległości.
Deszcz w godzinę „W”
Echa podziału wybrzmiały na wtorkowym marszu, a w praktyce demonstracje były dwie. Pierwszą, którą można roboczo nazwać „główną”, zorganizowały formalnie właśnie Roty Marszu Niepodległości. Paweł Kryszczak, koordynator Rot i bliski współpracownik Bąkiewicza, otworzył zgromadzenie ze sceny ustawionej pod warszawskim Novotelem o godz 17:05. W godzinę „W” zawyły syreny, z tłumu wokół ronda Dmowskiego odpalono race.
Trzeba zauważyć, że uczestników obchodów nawet w ich kulminacyjnym momencie było mniej niż w poprzednich latach. Częściowo przez pogodę – nad rondem zaczęło padać niemal jak na zawołanie o 17. Niebo miało kolor betonu, przechodnie chronili się we wiatach przystankowych i pod dachami Domów Towarowych Centrum. Po syrenach z głośników puszczono „Sen o Warszawie” Czesława Niemena, odśpiewano hymn, a na scenę wyszedł Kryszczak, który podkreślił, że zgromadzenie publiczne jest teraz otwarte, więc nie należy używać pirotechniki – w ten sposób odciął się od już wystrzelonych rac. Zaapelował też do uczestników o „nieuleganie prowokacjom – czy to warszawskiego ratusza, czy środowisk lewicowych”, oraz o spokojne uczczenie pamięci powstańców.
„Polacy zawsze mieli ciężko”. A Niemcy...
Kolejne wystąpienie – Bąkiewicza – było już znacznie ostrzejsze. Przywitał „patriotów”, dziękował za przybycie mimo złej pogody, bo „Polska i Polacy zawsze mieli ciężko”. Zaraz potem oskarżył Niemców o rewizjonizm: „dzisiejszy świat chce zapomnieć [o bohaterach powstania], zrobić z nich sprawców”, a „okupant”, czyli obecne władze Republiki Federalnej Niemiec, pisze nową historię. Cytował też kanclerza Olafa Scholza, który w rocznicę zakończenia II wojny światowej 8 maja powiedział, że to „dzień wyzwolenia Niemiec od nazizmu”. Bąkiewicz uznał te słowa za „haniebne” i zarzucał Niemcom wybielanie swojej roli w czasie wojny.
Następnie płynnie przeszedł do charakterystyki Clausa von Stauffenberga, znanego z nieudanego zamachu na Hitlera w 1944 r. Według Bąkiewicza był „ludobójcą i nazistą”, który po prostu „pokłócił się z innymi nazistami o to, jak prowadzona ma być wojna”. Jak dodał, „jaki kraj, taki bohater, oni mają von Stauffenberga, my rotmistrza Witolda Pileckiego”. I zarzucił Niemcom, że chcą nas pouczać, a sami są narodem „złodziei i paserów” i wciąż nie oddali zrabowanych, „tysiącletnich dzieł polskiej kultury, które są w Niemczech, w niemieckich prywatnych domach”. Pod koniec przekonywał, że „Niemcy chcą uważać się za rasę lepszą od Polaków”, natomiast „my jesteśmy dobrym narodem, który myślał, że po 1989 r. pewne rzeczy się zmienią. Ale Niemcy się nie zmieniły”.
Bąkiewicz wykorzystał moment do prezentacji swojej nowej inicjatywy: rozliczania polskiego rządu z walki o reparacje wojenne. Wezwał zgromadzonych do składania podpisów w tej sprawie i zobowiązał się do rozliczania polskich władz co roku 1 września z postępów. Jak dodał, „niektórzy dostali spore odszkodowania i powinniśmy uczyć się od najlepszych”, co było słabo zawoalowaną aluzją do pieniędzy otrzymanych od RFN przez Izrael po II wojnie światowej.
Końcówka tej części obchodów była dość groteskowa. Najpierw ze sceny padło wezwanie do okrzyku: „Niemieckie zbrodnie nierozliczone!”, ale nie chwycił, więc Bąkiewicz przejął mikrofon i krzyknął: „mam lepsze hasło!”. Zaproponował rymowankę: „Helmut, Helmut, nie udawaj, ukradł dziadek, ty oddawaj”. Odzewu znów jednak nie było.
Czytaj też: Narodowcy zmieszali pamięć z polityką
Selfie z Kowalskim
Marsz przeszedł Al. Jerozolimskimi, Nowym Światem, Krakowskim Przedmieściem do pl. Krasińskich bez większych zakłóceń i kontrowersji. Szli w nim głównie ludzie z biało-czerwonymi flagami, grupy rekonstrukcyjne, ale i sporo turystów, także z zagranicy.
Kilometr z tyłu szła jeszcze nieco osobna grupa demonstrantów. To inicjatywa Stowarzyszenia Marsz Niepodległości i Młodzieży Wszechpolskiej, której czoło wyznaczał baner z logotypami organizacji i napisem „63 dni chwały”. Widać było flagi Ruchu Narodowego i Konfederacji, inna była też retoryka. Konfederaci znacznie częściej nawiązywali do bieżącej polityki – mało tu było „cześć i chwała bohaterom”, więcej haseł w stylu „stop masowej imigracji”, „Polska państwem narodowym”, „Polskie wojsko – pełne wsparcie” (w nawiązaniu do sytuacji na granicy z Białorusią). Z kolei u Bąkiewicza na czele marszu pojawili się politycy Suwerennej Polski – Patryk Jaki i Janusz Kowalski. Zwłaszcza ten drugi cieszył się popularnością, ochoczo pozując do selfie.
Na placu Krasińskich tradycyjnie przygotowano scenę, a dziecięcy chór wykonał patriotyczne piosenki. Wcześniej ustawiła się tu kontrdemonstracja Obywateli RP z białymi różami. Narodowi demonstranci uaktywnili się w sumie tylko dwukrotnie – na placu, a wcześniej na wysokości bramy do kampusu Uniwersytetu Warszawskiego. Tu posypały się okrzyki: „precz z marksizmem na uczelniach”, niektórym narodowcom nie podobały się też ukraińskie flagi obok polskich przy wejściu na kampus.
Przed koncertem dziecięcego chóru na scenę ponownie wyszedł Kryszczak i podziękował za uczestnictwo „mimo działań opresyjnych władz Warszawy”. Mówił też o niemieckich zbrodniach – z tłumu wydobyły się pojedyncze apele, żeby do Niemców w tej litanii dodać Ukraińców i Rosjan. Nie wzbudziły szerszego zainteresowania, a kilkanaście minut później zgromadzenie rozwiązano.
Marsz Powstania Warszawskiego przeszedł w tym roku dosłownie i w przenośni bez echa. Pokazał, że narodowcy nie są już tak ważną siłą społeczną jak jeszcze dwa–trzy lata temu. Politycznie zostali niemal zmarginalizowani przez Konfederację i wolnościowców z ekipy Sławomira Mentzena. Na ulicach też nie ma już śladu po dawnej mobilizacji i entuzjazmie, do tego pojawiły się spore problemy finansowe. Jak pisał niedawno w liście do zwolenników szef SMN Bartosz Malewski, zadłużenie, które organizacja odziedziczyła po Bąkiewiczu, wynosi ponad 144 tys. zł. To sporo, a przy rozbiciu dzielnicowym i dominacji Konfederacji nie będzie łatwo tyle zebrać. Ciężkie czasy nastały dla narodowców.