Centralna Komisja Egzaminacyjna ogłasza wyniki egzaminu ósmoklasisty oraz matury coraz później. W ubiegłym roku – 1 i 5 lipca, w tym – 3 i 7 lipca. Im później, tym mniejszy sens podważania wyników. Odwołania zostaną rozpatrzone zbyt późno, aby miały wpływ na rezultat rekrutacji do szkół ponadpodstawowych czy wyższych. W ten sposób CKE hamuje zapędy zdających, aby się odwoływać. Absolwenci szkół podstawowych i średnich mają zastrzeżenia do pracy egzaminatorów (wciąż opór budzą zasady oceniania wypracowań), jednak odwołania wnoszą tylko najbardziej zdesperowani. Wiceminister edukacji Dariusz Piontkowski pochwalił się wysoką zdawalnością matury w nowej formule (zdawali pierwsi absolwenci czteroletniego liceum) oraz starej (technikum). 84,4 proc. robi wrażenie – nie zdał zaledwie co siódmy maturzysta. Tak dobry wskaźnik zdarzył się 16 lat temu, gdy maturzystom pomógł minister Roman Giertych, ogłaszając amnestię (można było nie zdać jednego przedmiotu obowiązkowego, a maturę zaliczano).
Obecnie wysoka zdawalność ma dowodzić, że likwidacja gimnazjów oraz przywrócenie ośmioletniej podstawówki i czteroletniego liceum to dobra zmiana. Zdawalność przesłania jednak poważną wadę reformy, jaką jest dramatyczny spadek poziomu nauczania kluczowych przedmiotów zdawanych na poziomie rozszerzonym. A przecież jest to matura „pandemiczna”, okrojona o 20–30 proc., czyli znacznie łatwiejsza. Na egzaminie rozszerzonym nie obowiązuje też próg 30 proc. (obowiązuje tylko na poziomie podstawowym z języka polskiego, obcego i matematyki). Wystarczy sama obecność na egzaminie z wybranego przedmiotu, a maturę uznaje się za zdaną (wynik zero też zalicza).
Wymagania egzaminacyjne minister Czarnek zmniejszał wielokrotnie, ostatni raz dwa miesiące przed egzaminami.