Wydaje się nam, że w polityce ciągle dzieje się coś istotnego, ale zwykle to tylko złudzenie. To samo dotyczy sondaży, co drugi dzień pojawia się nowy, a każdy wdzięczy się do nas, że jest „przełomowy”. Ale jak spojrzeć na sondaże długoterminowo i na spokojnie (robi to regularnie na Polityka.pl Ben Stanley), to okazuje się, że notowania partii w ostatnich latach, poza kilkoma wahnięciami, były wyjątkowo stabilne. W tym chaosie często przegapiamy jednak prawdziwe rewolucje, a do takiej właśnie dochodzi na naszych oczach, choć w innym miejscu, niż się spodziewaliśmy. Od lat wyborcy opozycji czekali na historyczną „mijankę”, czyli wyprzedzenie PiS w sondażach przez największą partię demokratyczną. I taka mijanka właśnie może zachodzić. Koalicja Obywatelska, która po marszu 4 czerwca wskoczyła na falę, jest najbliżej PiS w sondażach od 2015 r. Donald Tusk postawił na ostry spór z PiS i ta strategia okazała się skuteczna (o pojedynku Tusk–Kaczyński pisze Cezary Michalski).
Lecz kluczowy wyścig odbywa się gdzie indziej. W polityce – w przeciwieństwie do sportu – nie chodzi przecież o to, żeby przyjść na metę na pierwszym miejscu, ale stworzyć rząd i móc realizować swój program. I o tym, kto po październikowych wyborach do Sejmu dostanie taką szansę, zdecyduje wynik starcia mniejszych partii: Konfederacji, Trzeciej Drogi Kosiniaka-Kamysza i Hołowni oraz Lewicy. Na razie na pole position ulokowała się z dużym zapasem Konfederacja, której notowania w kilka miesięcy wystrzeliły z 7 do 12 proc. i to partia Mentzena i Bosaka jest teraz realną trzecią drogą.