Akcje Konfederacji
Mentzen nawarzył piwa. Przyszły rząd może nie powstać bez Konfederacji
Manifestacją dobrostanu była sobotnia konwencja wyborcza na 2,5 tys. sympatyków, z laserami, pirotechniką i konfetti. Za takie show trzeba było zapłacić co najmniej 2 mln zł. Ale nie wszyscy potrafią się odnaleźć w segmencie premium. Szczególnie ciężko musi być Grzegorzowi Braunowi, którego wystąpienie na konwencji mocno się wyróżniało na tle pozostałych. Wbrew panującemu triumfalizmowi szef Korony zaprosił widownię do „seansu wspomnień” o starej dobrej „Konfie”, racząc ją rzewną opowieścią o inicjatywnej „drużynie pierścienia”, która wbrew przeciwnościom losu i opresji systemu wyruszyła na podbój Mordoru.
Mogło się wydawać, że Braun przywołuje starą i zapomnianą legendę, chociaż od tamtych zdarzeń minęły raptem cztery lata. I dopiero na gruncie rozbudzonego sentymentu pozwolił sobie podać na stół swoją mieszankę firmową, czyli miszmasz sloganów o Niemcach, Żydach, „dewiantach”, „eurokołchozowej radzie komisarzy ludowych”, „sanitarystach”, „ukrainizacji Polski”. „Dziękuję za te lata, co złego, to nie ja” – żachnął się jeszcze przed zejściem ze sceny.
I wyglądało to tak, jakby wkrótce miał już zejść na dobre, chociaż podkręcona publika na stojąco wiwatowała Braunowi. Zapewne była to rozpaczliwa próba zalegalizowania się w obecnej formule, gdzie ma już nie być miejsca na pokręcone treści, szurnięte teorie spiskowe i polityczny ekstremizm. Konfederacja chce przesuwać się w stronę centrum i być atrakcyjna dla klasy średniej, zwłaszcza przedsiębiorców. W czym nadmierna ekspozycja Brauna nie pomaga, chociaż pozbywać się go mimo wszystko nie warto. Bo startując z Podkarpacia, obsługuje gęstniejący szczególnie w przygranicznych powiatach antyukraiński nastrój, co – jak szacuje otoczenie rozdającego dziś karty Sławomira Mentzena – daje Konfederacji dodatkowe 1–2 pkt proc.