Nogi do góry
Strach ciążowy. To nie jest kraj dla młodych kobiet. PiS rozniecił ten pożar
O piątej nad ranem najwyraźniej nie chciano budzić konsultanta wojewódzkiego, podczas gdy Dorota Lalik w Podhalańskim Szpitalu Specjalistycznym im. Jana Pawła II traciła szansę na życie. Dwie dodatkowe godziny snu dla konsultanta, a u pacjentki stan krytyczny, potwierdzona przez anestezjologa ciężka kwasica metaboliczna, a mimo to zdecydowano się czekać. Kiedy przyszła decyzja, że można usunąć płód, ale już z zakażoną macicą, nie było kogo ratować.
– Ten telefon w mojej ocenie był absolutnie nieuzasadniony. Wykonano go, kiedy szanse na uratowanie życia pacjentki były prawdopodobnie minimalne, tu była potrzebna natychmiastowa operacja, do której przystąpiono dopiero po tej konsultacji – mówi Jolanta Budzowska, pełnomocniczka rodziny zmarłej w Nowym Targu. – Nie wiem, co się tam dokładnie wydarzyło, ale nie wyobrażam sobie, żebym miała zadzwonić do konsultanta wojewódzkiego, żeby wykonać aborcję – dodaje dr Gizela Jagielska, ginekolożka z Oleśnicy. Trafiają do niej kobiety z całego kraju, odsyłane ze szpitali takich jak ten w Nowym Targu, w którym nie wykonuje się aborcji. Poprzedniego dnia w gabinecie konsultowała 11 pacjentek, z czego pięć w sprawie zakończenia ciąży. Żadna z nich nie mieszka w województwie dolnośląskim.
Sytuacja sprzed trzech tygodni. Pacjentka w ciąży bliźniaczej, 19. tydzień. Wody odpłynęły, rosły parametry zapalne. Kobieta najpierw walczyła o utrzymanie ciąży, ale trzeciej doby, po otrzymaniu informacji, że rokowania są złe, zdecydowała się ją zakończyć. I tak się stało. Jeśli odejście wód płodowych jest spowodowane zakażeniem, uznaje się, że u połowy pacjentek dojdzie do poronienia w ciągu tygodnia. U reszty później. Tak wynika z badań i wiedzy medycznej. Tymczasem Dorocie z Nowego Targu przy bezwodziu dodatkowo kazano leżeć z nogami do góry.