Żałosny jest ten „Reset” – jak cała propaganda PiS. Rachoń, Cenckiewicz i TVP Info nie znaleźli nic
Propagandowym podkładem pod prace powołanej przez tzw. lex Tusk komisji do spraw wpływów rosyjskich ma być zrealizowany przez Michała Rachonia i Sławomira Cenckiewicza serial dokumentalno-sensacyjny pt. „Reset. Kulisy budowania nowej filozofii z Rosją Putina”, którego pierwszy odcinek TVP Info wyemitowała 12 czerwca.
Utrzymany w konwencji szpiegowskiego dreszczowca, profesjonalnie nakręcony i zmontowany ponadgodzinny dokument miał na celu zaprezentowanie Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego jako nieledwie zdrajców, przymilających się do Rosji i otwierających im na oścież bramę do wielkiej ekspansji politycznej. Kulminacją filmu jest insynuacja rzucona przez Ahmeda Zakajewa, czeczeńskiego polityka na uchodźstwie, iż Tusk prowadził politykę prorosyjską, dzięki czemu uzyskał poparcie Putina w staraniach o urząd Przewodniczącego Rady Europejskiej. Taki chwyt poniżej pasa pokazuje, że cały ogromny wysiłek wzmożonych i pobudzonych twórców filmu oraz występujących w nim licznych komentatorów na niewiele się zdał.
Czytaj także: Wet za wet. Propaganda PiS wobec śmierci Mikołaja Filiksa
Co warto przypomnieć Rachoniowi i Cenckiewiczowi
Nie znaleziono na Tuska i Sikorskiego nic. Dosłownie nic. Pozostało sączenie do uszu niezorientowanym w polityce adresatom tego przewrotnego i załganego publicystycznego potworka jednego tylko kłamstwa. A mianowicie, że starania o poprawę relacji z Rosją i odstąpienie od trwającego wiele miesięcy wetowania takich czy innych umów między Moskwą a Zachodem to jakaś zdrada i niegodziwość.
Odcinek pierwszy, pomimo wielkiego budżetu i efektownych lokalizacji (jak np. pokój w hotelu, w którym otruto Litwinienkę), był dość żałosny, nie odbiegając stylem od typowej propagandy „Wiadomości” TVP. Twórcy filmu nawet nie próbowali zachować pozorów bezstronności i obiektywizmu. A można się domyślać, że dalej, w następnych odcinkach „Resetu”, będzie już tylko gorzej. W pewnym momencie musi się bowiem pojawić temat smoleński. Albowiem jest to, jak głosi końcowa plansza, „serial dedykowany pamięci ofiar zamachu z 10 kwietnia 2010 r.”. Zamachu! Widzę już oczami wyobraźni kadr z uśmiechniętym Tuskiem i Putinem. Warto więc może przypomnieć, że po katastrofie smoleńskiej politycy mieli nadzieję, że współpraca przy wyjaśnianiu tej tragedii korzystnie wpłynie na relacje polsko-rosyjskie, na których poprawieniu słusznie zależało braciom Kaczyńskim.
Lech Kaczyński planował wziąć udział w moskiewskiej paradzie z okazji Dnia Zwycięstwa 9 maja 2010 r., a w końcu stało się tak, że Jarosław Kaczyński wygłosił tego dnia bardzo dobre orędzie, zaczynające się od słów: „Panie i Panowie, przyjaciele Rosjanie”. Warto przypomnieć więc panom Rachoniowi i Cenckiewiczowi kilka urywków z pamiętnego przemówienia ich politycznego guru i mocodawcy: „Na Placu Czerwonym miał stać mój ukochany brat. […] Wiem, o czym by myślał, patrząc z dumą na defilujących polskich żołnierzy. Myślałby o milionach żołnierzy rosyjskich, którzy polegli w walce z niemiecką III Rzeszą. Ale myślałby także o Katyniu. […] Polacy pamiętają ciosy i kule zbrodniarzy z NKWD. Ale pamiętają także, że w tym strasznym czasie od bardzo wielu Rosjan spotykała ich pomoc. Pamiętają, że wielu Rosjan potrafiło podzielić się tym, co mieli, choć mieli bardzo, bardzo niewiele. […] 10 kwietnia tego roku doszło do wielkiej tragedii. Odruch współczucia i sympatii milionów Rosjan został przez Polaków dostrzeżony. Został dostrzeżony i doceniony. Dziękujemy. […] Są w historii takie momenty, które potrafią zmienić wszystko. Które potrafią zmienić bieg historii. Mam nadzieję – i taką nadzieję mają także miliony Polaków […] – że taki moment nadchodzi. Że dojdzie do tej wielkiej potrzebnej zmiany”.
Czytaj także: Ukraina walczy z Rosją, a „Wiadomości” z Tuskiem
Niebezpieczna sytuacja, z którą trzeba się uporać
Pierwsza część filmu Rachonia i Cenckiewicza to brawurowo zaprezentowana historia zbrodni i szalbierstw Putina oraz jego służb, począwszy od pierwszej i drugiej wojny czeczeńskiej w latach 90., po mordy polityczne i procesy pokazowe początku tego wieku, na czele z przeprowadzonym w Londynie zamachem na Aleksandra Litwinienkę w 2006 r. Celem tej dwudziestominutowej, zresztą ciekawej, opowieści o państwowym terrorze uprawianym przez Rosję było postawienie tezy mówiącej, że Zachód udawał, że nie wie, jaka jest Rosja i kim jest Putin, bo chciał robić z nim interesy. I teraz, w 23. minucie filmu wchodzi na scenę główny bohater – wielki promotor promoskiewskiej polityki Unii Europejskiej Donald Tusk. Przypomniano słowa z jego exposé jako nowego premiera, z listopada 2007 r. Na tle filmowej narracji o służalczości wobec Rosji mają one brzmieć kompromitująco. Czyżby? Przytoczmy je, zachowując w pamięci orędzie Jarosława Kaczyńskiego wygłoszone dwa i pół roku później. Donald Tusk mówi tak: „Choć mamy swoje poglądy na sytuację w Rosji, chcemy dialogu z Rosją. Taką, jaką ona jest. Brak dialogu nie służy ani Polsce, ani Rosji. Psuje interesy i reputację obu krajów na arenie międzynarodowej. Dlatego jestem przekonany, że czas na dobrą zmianę w tej kwestii właśnie nadszedł”.
Napięcie siadło. Cała dalsza część filmu to niezdarne usiłowania, aby udowodnić, że podczas gdy pierwszy rząd PiS w latach 2005–07 przyjął twardy antyrosyjski kurs, torpedując negocjacje na temat wielkiej umowy handlowej między Rosją a Unią Europejską, rząd Donalda Tuska tańczył, jak mu na Kremlu zagrano. Jak pamiętamy, po całej serii rozmaitych zgrzytów na linii Polska–Rosja Rosjanie nałożyli embargo na polskie produkty spożywcze, na czele z mięsem. Rozpoczęła się mała wojna handlowa, w której Polska domagała się wsparcia instytucji unijnych, grożąc wetem przy umowie handlowej. Po przejęciu władzy przez PO przez jakiś czas utrzymywał się twardy kurs, lecz jasne było, że nie można w nieskończoność przeciągać tej sprawy, stając samotnie przeciwko Zachodowi i Rosji jednocześnie. Bo to właśnie Zachód hołdował polityce „cywilizowania” Rosji poprzez handel, a Polska (i częściowo również Litwa) zachowywała się w tej materii bardziej sceptycznie. Opóźnialiśmy umowę handlową, utrudnialiśmy proces przyjmowania Rosji do OECD, zgłaszaliśmy wątpliwości odnośnie do Gazociągu Północnego, który miał omijać Polskę. Jeśli komuś można zarzucać zbyt naiwną prorosyjską politykę w tamtych latach, to może Niemcom czy Francji, lecz na pewno nie rządowi Donalda Tuska.
Każdy, kto wie, czym jest polityka międzynarodowa i dyplomacja, rozumie też, że złe stosunki z trudnym i autorytarnym sąsiadem to niebezpieczna sytuacja, z którą trzeba się uporać. Obowiązkiem każdego rządu jest dokładać starań, aby kryzysy w relacjach międzynarodowych doprowadzać do satysfakcjonującego rozwiązania. Sprawy polsko-rosyjskie były niezwykle złożone, tworząc układankę, w której były i surowce energetyczne, których Zachód, tak samo jak Polska, potrzebował, i amerykańska tarcza antyrakietowa, której oczywiście nie życzyła sobie Rosja, i wiele jeszcze pomniejszych spraw. Czego jak czego, lecz z pewnością „dobrej zmiany”, jak się wyraził Donald Tusk (czy to wtedy Kaczyński „kupił” ten zwrot?), bądź wręcz zmiany biegu historii, jak to z pewną egzaltacją określił w swym orędziu prezes PiS, wymagała polska racja stanu.
Dla Rachonia i Cenckiewicza normalizacja stosunków, zniesienie blokad uniemożliwiających zawarcie nowych umów handlowych i wstępowanie Rosji do zachodnich organizacji gospodarczych, a także zniesienie rosyjskiego embarga na polskie produkty – to wszystko błazeństwa i wysługiwanie się Rosji. Ilustracją dla tych działań stało się w filmie odniesienie do śpiewającego po rosyjsku na cześć Gorbaczowa Andrzeja Rosiewicza.
Rosiewicz błaznował przed rozbawionym Gorbaczowem i Jaruzelskim w czapce z przypiętą pięcioramienną czerwoną gwiazdą. Działo się to na Wawelu i tym bardziej źle się to ogląda. Jednakże kto pamięta tamte czasy, czasy rosyjskiej pierestrojki, ten wie, że w Polsce, podobnie jak na Zachodzie, Gorbaczow był bardzo popularny. To on zwolnił żelazną obręcz rosyjskiego protektoratu nad Polską i stworzył warunki polityczne, w których nie musieliśmy się już obawiać sowieckiej interwencji wojskowej. Kontekst nieważny. Dla propagandzistów istotne jest, że część widzów telewizji gotowa jest bezkrytycznie patrzeć na inne czasy przez pryzmat współczesnej sytuacji, jaka wytworzyła się po 24 lutego 2022 r. A jak nie ma się argumentów i materiałów, trzeba uciekać się do pustego szyderstwa. Na to zawsze jest zapotrzebowanie. Zwolennik PiS ma w Rosiewiczu zobaczyć Tuska – Tuska w ruskiej czapce z czerwoną gwiazdą.
Czytaj także: „Wiadomości” TVP o dobrym wujku Dudzie i złej lewaczce
Poczuli krew
Nędza dokumentacyjna filmu wyraża się w zerowym rezultacie przejrzenia przez Cenckiewicza, jak powiedziano, większości spośród 10 tys. dokumentów dotyczących relacji polsko-rosyjskich za czasów rządów Tuska. Znajdują się tam m.in. założenia i instrukcje dyplomatyczne, służące do przygotowania rozmów Radosława Sikorskiego z Siergiejem Ławrowem oraz Donalda Tuska z Władimirem Putinem. W dyplomacji szykuje się różne przydatne w rozmowach okrągłe słówka, których członkowie delegacji uczą się przed wyjazdem. Takie memoranda piszą sami dla siebie nawet ministrowie spraw zagranicznych. Potem zostają one w archiwach ministerialnych. W zasadzie nie powinno się ich stamtąd wyciągać, bo nawet jeśli nie są tajne, to w każdym razie dyskretne. Gdybyż chociaż było co wyciągać! A tu wielkim „kompromatem” na Sikorskiego i Tuska ma być stanowisko wyrażające się w słowach „Doceniamy rolę Władimira Putina w obecnej fazie rozwoju Rosji. Świadomi jesteśmy wielkiej odpowiedzialności, jaką wziął na siebie. Chcemy być przekonani, że zamierza czerpać z potencjału modernizacyjnego i demokratycznego tkwiącego w narodzie rosyjskim”. No po prostu skandal! Tak kadzić Putinowi!
Jednakże największa zdobycz Cenckiewicza to – o ile można się domyślać – notatka mówiąca o tym, co można by uprzejmego powiedzieć Rosjanom w czasie rozmów na szczeblu ministerialnym o wspólnej historii obu państw. Jak wiadomo, stosunki z Rosją Polska miała zawsze złe, więc wyszukanie jaśniejszych punktów nie jest sprawą łatwą. W dokumencie proponuje się przypomnienie, że car Rosji i król Polski Aleksander I w 1815 r. nadał Królestwu Polskiemu liberalną konstytucję, w związku z czym cieszył się w Kongresówce popularnością. Nasi filmowcy poczuli krew, widząc zwrot „car Rosji i król Polski”, która jakoby miała znaczyć, że zdrajca Sikorski uważa Aleksandra I za legalnego, prawowitego władcę Polski, składając niejako retrospektywny hołd zaborcy niczym jakiś targowiczanin. Ta idiotyczna insynuacja została rozwinięta w groteskowej w całej swej podłości wypowiedzi prof. Andrzeja Nowaka, który widzi w owym przypominaniu cara-króla rezultat infiltracji MSZ przez agenturę rosyjską. A przecież był to jedynie czysty formalizm i skrótowy sposób zapisu, taki sam, jak – dajmy na to – w Wikipedii.
Obrzydliwy jest „Reset”, podobnie jak cała propaganda PiS. Pytanie, czy skuteczny. Zapewne nie za bardzo, bo nieszczęsna komisja do spraw rosyjskich wpływów zapowiada się na mokry kapiszon, w przeciwieństwie do komisji senackiej, która chętnie się przyjrzy, jak osoby ze świecznika PiS utrzymywały niezwykle bliskie relacje z niezwykle podejrzanymi posiadaczami rosyjskich paszportów. W zawodach o „Złotą Onucę” patroni Rachonia i Cenckiewicza mają gwarantowane zwycięstwo. I żadne seriale w konwencji politycznego thrillera nie pomogą. Nie było w Europie tak bardzo „rosjosceptycznego” rządu jak rząd Donalda Tuska z Radkiem Sikorskim jako ministrem spraw zagranicznych. O czym zresztą tacy wytrawni znawcy tematu jak Rachoń z Cenckiewiczem wiedzą doskonale.
Czytaj też: Tego, co zrobił Kaczyński, nie wolno zapomnieć