Marsz 4 czerwca to jedno z najważniejszych wydarzeń politycznych w historii Polski. Pół miliona obywateli wyszło na ulice w proteście przeciwko aktualnym rządom, z nadzieją na fundamentalne zmiany w kraju. Marsz zjednoczył opozycję oraz środowiska organizacji społecznych; reprezentowana była cała Polska i wszystkie pokolenia. Z pewnością dał nadzieję na wygranie wyborów przez opozycję demokratyczną. Ale jego znaczenie jest szersze.
Nieraz dyskutowaliśmy o zagrożeniach związanych z organizacją jesiennych wyborów parlamentarnych. Jest raczej pewne, że wybory będą nieuczciwe, choćby ze względu na zaangażowanie mediów publicznych po stronie obozu rządzącego. Ale pojawia się pytanie: czy mogą zostać też sfałszowane albo czy może być otwarcie zakwestionowany ich wynik? W ciągu ostatnich miesięcy w debacie publicznej pojawiały się różne scenariusze, których realizacja byłaby zagrożeniem dla procesu wyborczego. Dla przykładu, istnieje możliwość wprowadzenia stanu wyjątkowego i przesunięcia wyborów w czasie – mechanizm został już wypróbowany podczas kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. Nie można też wykluczyć nacisku na orzeczenie Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, które unieważniałoby wybory. Słowem, obóz władzy może na różne sposoby doprowadzić do wywrócenia stolika i rozdania kart na nowo. Narzędzia do tego istnieją – podobnie jak ryzyko ich wykorzystania. Lex Tusk ma istotne znaczenie z punktu widzenia kampanii wyborczej, ale inne zagrożenia też było widać, jeszcze zanim ktokolwiek pomyślał o tej haniebnej ustawie.
Marsz jest jednak sygnałem, że jeżeli dojdzie do manipulacji wyborczych na dużą skalę, to opozycja jest w stanie głośno odpowiedzieć na ulicach. Nigdy po 1989 r. nie mieliśmy sytuacji, aby jakakolwiek siła polityczna pokazywała ludzką i obywatelską determinację w takim ogromie.