Lekcje odrobione?
„Czy o losie kobiet mają decydować Kaczyński i Godek?”. Jolanta Kwaśniewska o PiS i naszych wyborach
JULIUSZ ĆWIELUCH: – Czy to był marsz po władzę?
JOLANTA KWAŚNIEWSKA: – Szłam w marszu 4 czerwca i serce mi rosło, że wraz ze mną maszerowali moi przyjaciele i ci wszyscy wspaniali ludzie. Ale za długo obserwowałam politykę, żeby powiedzieć: wygraliśmy.
A co może pani powiedzieć?
Wspaniale było znowu zobaczyć uśmiechnięte twarze Polaków. Ludzi, którzy czasem wiele godzin spędzili w autobusach, żeby przyjechać i swoją obecnością zamanifestować sprzeciw wobec zła. Na triumfalizm jest za wcześnie. Wyborów w Polsce nie wygrywa się w Warszawie, tylko w Dąbrównie, koło którego teraz mieszkamy z mężem, a w którym ostatnio wygrywa PiS. To w Dąbrównie, w Sanoku, w Hrubieszowie wybrany zostanie zwycięzca najbliższych wyborów. I PiS ma to dobrze policzone, stąd zmiany w ordynacji, tak żeby jak najwięcej ludzi na wsiach poszło do wyborów. Dlatego pomysł Rafała Trzaskowskiego, żeby zrobić w Warszawie jeszcze jeden marsz, uważam za co najmniej nietrafiony.
Wszyscy chwalą, a pani narzeka.
Kiedy ludzie na marszu śpiewali hymn, to aż pociekły mi łzy. Tyle że tam przyjechali przekonani. Te głosy już są po stronie opozycji. Jeśli Tusk zdobył jakieś nowe głosy, to dzień po marszu, kiedy za sprawą mądrych doradczyń poszedł podziękować i uścisnąć dłonie tym, którzy przez całą noc sprzątali po maszerujących. Wielka polityka nie ma szans bez takich małych, ale kluczowych gestów. Gestów, na które ludzie są czuli. A Polacy szczególnie. Jeśli jakieś słowo w tej kampanii będzie kluczowe, to godność. Polacy są bardzo czuli na punkcie własnej godności. Uwierzyli, że PiS im tę godność przywróci, więc zaczęli na tę partię głosować. Tak się to zaczęło.
Ośmieszają nas na arenie międzynarodowej.