Byłoby naiwnością sadzić, że sądy najwyższe i trybunały konstytucyjne są krystalicznie niezależne od otaczającej je rzeczywistości społecznej. Sędziowie, nawet o najwyższych kwalifikacjach, są tylko ludźmi, mają swoje poglądy filozoficzne, religijne i polityczne, a w szczególności są zwolennikami (przeciwnikami) konkretnych opcji urządzania ładu społecznego i partii uczestniczących w polityce.
Wszystko to wpływa na ich stanowisko, gdy np. rozpatrują zgodność konkretnych zasad prawnych z normami konstytucyjnymi. Oto przykład dotyczący amerykańskiego Sądu Najwyższego, instytucji o wyjątkowej reputacji. Zniesienie niewolnictwa w USA nie oznaczało końca segregacji rasowej – prezydent Abraham Lincoln, jeden z architektów reformy z 1861 r., był zwolennikiem zasady „równi, ale podzieleni”, np. w szkołach, odrębnych dla białych i dla czarnych. Po II wojnie światowej dążenia do równości bez względu na kolor skóry nasiliły się, ale Federalny Sąd Najwyższy ich nie podzielał. Prezydent Dwight Eisenhower był przeciwnikiem oddzielnych szkół wedle kryterium rasowego. W 1953 r. mianował Earla Warrena, też przeciwnika segregacji, na stanowisko sędziego Sądu Najwyższego. I to właśnie głos Warrena, w głośnej sprawie Brown v. Board of Education rozpatrywanej w 1954 r., zdecydował o odrzuceniu wspomnianej zasady o równości i podziale, uznając ją za sprzeczną z konstytucją.
Przykłady można mnożyć, np. uważam, że polski Trybunał Konstytucyjny, dopuszczając ubój rytualny w 2014 r., nie kierował się wyłącznie zasadą wolności religijnej (tak to oficjalnie przedstawiano), ale również interesem producentów i eksporterów mięsa spełniającego zasady czystości rytualnej zgodnie z judaizmem czy islamem.
TK. Sprawa wagi państwowej
Nikt nie kwestionuje tego, że sędziowie nie są idealnie bezstronni, problem w tym, aby rzeczywiste zależności nie przeradzały się w stronniczość zagrażającą porządkowi prawnemu. Wedle sondaży większość Polaków i Polek opowiada się za bardziej liberalnym prawem aborcyjnym niż to wynikające z wyroku TK z 2020 r. Można dyskutować, czy sąd konstytucyjny winien decydować wbrew woli większości społeczeństwa w tak delikatnej sprawie, ale można też argumentować, że racje moralne słusznie przeważyły (sam opowiadam się za pierwszym stanowiskiem, ale rozumiem drugie).
Nie jestem specjalistą od historii sądów konstytucyjnych, ale przypuszczam, że to, co obecnie dzieje się w polskim TK (używam tego oficjalnego skrótu, aczkolwiek mam poważne wątpliwości, czy gremium dowodzone przez mgr Przyłębską zasługuje na miano Trybunału Konstytucyjnego), jest kuriozum w skali światowej. Oto jego członkowie się pokłócili: pięciu lub sześciu sędziów wypowiedziało posłuszeństwo pani prezes i odmawia uczestnictwa w obradach. Skutkiem jest niemożność zebrania się TK w tzw. pełnym składzie (co najmniej 11 sędziów; w TK jest ich 15) i rozpatrzenia konstytucyjności nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym (uchwalonej przez Sejm po odrzuceniu poprawek Senatu), którą p. Duda skierował do TK w trybie prewencyjnej kontroli zgodności z konstytucją – taki wniosek wymaga rozpatrzenia go w pełnym składzie.
Sprawa jest wagi państwowej, tj. bardzo poważna, ponieważ projekt kontestowany przez p. Dudę ma stanowić realizację jednego z tzw. kamieni milowych, tzn. warunków postawionych przez KE, których realizacja ma otworzyć drogę do pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy (KPO). „Działka” polska obejmuje prawie 160 mld zł, a więc sporo (dla porównania: na naukę i szkolnictwo wyższe Polska przeznacza 37 mld w 2023 r.). Bunt części sędziów TK może doprowadzić do tego, że Polska nie otrzyma tych pieniędzy.
Podkast: Ustawa o Sądzie Najwyższym. Niewłaściwy lek na poważną chorobę
Rokoszanie w Trybunale
Powody konfliktu w TK nie są do końca jasne. Sami rokoszanie twierdzą, że mgr Przyłębska przestała być prezesem TK z końcem ubiegłego roku (pomijam, czy kiedykolwiek piastowała ten urząd w legalny sposób), i dlatego nie respektują jej postanowień w sprawie wyznaczania rozpraw. Sama zainteresowana twierdzi (piękny przykład bycia adwokatem we własnej sprawie), że ma jeszcze dwa lata – ważniejsze jest jednak to, że sam Prezes the Best podtrzymuje opinię swego odkrycia towarzyskiego. W tle mają być ambicje p. Muszyńskiego, jednego z tzw. sędziów dublerów, który chciałby przewodzić TK. Fakt, sędziowska kadencja upływa mu w 2025 r., więc dalsze sprawowanie prezesury przez mgr Przyłębską wyklucza realizację osobistych nadziei obecnego wiceszefa TK.
Jego konflikt z przełożoną ma ciekawy aspekt. Gdy mgr Przyłębska przybyła do siedziby TK po otrzymaniu nominacji na prezesowski urząd od Głównego Lokatora Pałacu Namiestnikowskiego, na progu witał ją nie kto inny jak p. Muszyński i obdzielił intensywnymi karesami w świetle kamer telewizyjnych.
Nieformalne komentarze mówią o podziale w TK na stronników p. Zbyszka (pardon za poufałość) i Handlarza Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym, tj. p. Morawieckiego. Jakby nie było, paraliż TK z ww. powodów jest zdumiewający, zważywszy na rangę tej instytucji i kontekst związany z KPO. Kiedyś wspomniałem o królu Belgów Baldwinie I i jego abdykacji na jeden dzień, aby nie musiał zatwierdzać, wbrew swym przekonaniom, ustawy dopuszczającej aborcję. Może by tak mgr Przyłębska postąpiła podobnie i złożyła dymisję, umożliwiając tym samym wypowiedzenie się TK w sprawie konstytucyjności nowelizacji ustawy o SN?
Nic z tych rzeczy, ponieważ Towarzyskie Odkrycie Jego Ekscelencji ma inne preferencje. To nie dziwi, skoro p. Błaszczak, nowogrodzki hetman polny, nadal dowodzi polską armią pomimo oczywistej wpadki ze szczątkami rakiety, która wleciała do Polski w grudniu zeszłego roku i została znaleziona (dokładnie jej szczątki) w kwietniu br. przez niewiastę zażywającą konnej przejażdżki w lesie pod Bydgoszczą, a nie przez służby, które powinny to uczynić.
W każdym normalnie funkcjonującym państwie taki minister obrony natychmiast podałby się do dymisji lub został usunięty ze stanowiska bez zbędnych formalności, chociażby dlatego, że mijał się z prawdą. Jego resort (czyli on sam) obciąża jednego z generałów, a prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego nie widzi powodów do podjęcia decyzji personalnych. W tej sytuacji p. Błaszczak nadal urzęduje jako minister od wojska i zapowiada, że zbuduje najsilniejszą armię lądową w Europie. Bareja by tego nie wymyślił.
Czytaj też: TK Przyłębskiej, kalendarzyk Muszyńskiego. Jak nie kijem, to pałką?
Duda radzi: niech się TK odkłóci
Co p. Duda ma do powiedzenia na temat sytuacji w TK? Z marsowym obliczem, typowym dla siebie, ujął rzecz malowniczo: „Skoro TK jest wewnętrznie pokłócony, to niech się odkłóci i weźmie się do roboty”, przez co dokonał leksykograficznego wzbogacenia mowy ojczystej.
Pan Duda utrzymuje, że bardzo mu zależy na pieniądzach z KPO. Jeśli tak, to ma bardzo prosty sposób rozwiązania sytuacji – może wycofać swój wniosek z TK i podpisać przedmiotową ustawę. Jedna z jego wcześniejszych wypowiedzi, jeszcze w czasie procedowania nowelizacji w Sejmie (grudzień 2022), zdaje się wyjaśniać kontekst całej sprawy. Chodzi o słowa: „Nie pozwolę na to, aby został do polskiego systemu prawnego wprowadzony jakikolwiek akt prawny, który będzie te nominacje podważał, który te nominacje, dokonane przez prezydenta RP, będzie pozwalał komukolwiek weryfikować”. Samo „nie pozwolę” przypomina sławne liberum veto, a całość wyraźnie wskazuje, że p. Duda jest wyjątkowo czuły na punkcie zewnętrznych akcesoriów swojego imperium, które i tak jest zagospodarowane przez inny ośrodek decyzyjny.
W samej rzeczy prezydenccy teoretycy prawa w rodzaju p. Dery, p. Szrota i p. Zybertowicza wymyślili, zapewne przy pełnej aprobacie centrali usytuowanej przy ul. Nowogrodzkiej, koncept prezydenckiej prerogatywy nieograniczonej żadnymi regułami proceduralnymi. Stosownie do tego, nawet jeśli sędzia jest rekomendowany przez organ działający niezgodnie z prawem, np. źle umocowaną Krajową Radę Sądownictwa, prezydencka nominacja naprawia poprzednie błędy.
To absurdalna koncepcja, ale przydatna, bo umożliwia korzystanie z prerogatyw, kiedy to potrzebne. Obecnie trwa postępowanie w sprawie legalności ułaskawienia p. Kamińskiego i p. Wąsika przez p. Dudę (miało to miejsce w 2015 r.) – ciekawe, jak się zakończy. Notabene 4 maja miała odbyć się rozprawa w TK w sprawie sporu kompetencyjnego pomiędzy prezydentem RP a SN, dotyczącego trybu ułaskawiania. Mgr Przyłębska musiała ją odwołać z powodu braku kworum (potrzebny jest pełny skład). Następny termin jest wyznaczony na 31 maja, a dzień wcześniej ma się odbyć posiedzenie w sprawie wniosku p. Dudy o zbadanie, czy nowelizacja ustawy o SN jest zgodna z konstytucją. Czy TK się odkłóci? Poczekamy, zobaczymy.
Czytaj też: W Trybunale Przyłębskiej poszło na noże. A bunt się wzmacnia
Duda i TK. Bareja by tego nie wymyślił
Pan Duda ubiera się w szaty strażnika ustawy zasadniczej. We wspomnianym grudniowym oświadczeniu zaznaczył, że nie zgodzi się na „żadne rozwiązania, które będą godziły w system konstutucyjny Rzeczypospolitej Polskiej, ani takie, które będą godziły w konstrukcję ustrojową Rzeczpospolitej Polskiej”.
Gorliwym opiekunem konstytucji mieni się ktoś, kto ją systematycznie naruszał właśnie w sprawach związanych z TK. Fakty bowiem są takie. W 2015 r., jeszcze przed objęciem władzy przez PiS, uchwalono ustawę o TK i na jej podstawie Sejm VII kadencji wybrał pięciu sędziów konstytucyjnych. Sejm VIII kadencji unieważnił te uchwały (do czego nie miał prawa) i wybrał nowych, następnie zaprzysiężonych przez p. Dudę. TK uznał w wyroku z 3 grudnia 2015 r., że wybór trzech sędziów przez Sejm VII był prawomocny, natomiast wybór dwóch sędziów dokonał się na podstawie artykułu sprzecznego z ustawą zasadniczą. Ponieważ wyrok był ostateczny, rodził następujące skutki: (a) trzech sędziów TK prawomocnie wybranych przez Sejm VII kadencji jest nimi od momentu wyboru (tak stanowi konstytucja); (b) dwie osoby nieprawomocnie wybrane nie są sędziami; (c) trzy osoby wybrane w miejsce sędziów, o których mowa w punkcie (a), nie są sędziami TK (ich wybór nie istnieje w sferze prawnej); (d) dwóch sędziów prawomocnie wybranych przez Sejm VIII kadencji jest nimi od momentu wyboru.
Zaprzysiężenie osób, o których mowa w punkcie (c), nie czyni z nich sędziów. Sędziowie, o których mowa w punkcie (a), powinni być zaprzysiężeni. Prezydent nie ma żadnych uprawnień do zwlekania z przyjęciem ślubowania od prawomocnie wybranych sędziów. Może oczywiście mieć wątpliwości w sprawie jakichś okoliczności towarzyszących elekcji sędziów TK, ale nie ma kompetencji do orzekania o tym, czy Sejm postąpił zgodnie z prawem czy nie. Prezydent, jeśli ma zastrzeżenia, o których mowa, dysponuje stosownym instrumentem w postaci wystąpienia do TK. Skoro tego nie uczynił, nie ma wyboru. Musi przyjąć ślubowanie od tych sędziów, którzy zostali prawomocnie wybrani przez Sejm VII kadencji. Jego sprawą jest rozwiązanie kwestii, co zrobić z osobami zaprzysiężonymi, które nie są sędziami.
I jeszcze jeden ciekawy szczegół. Regulamin Sejmu nie przewiduje unieważniania uchwał w przedmiocie stwierdzania wyboru sędziego TK. A ponieważ organ państwowy ma tyle władzy, ile mu przyznaje prawo, uchwały Sejmu VIII kadencji kasujące uchwały poprzedniego parlamentu są nieważne. W konsekwencji trzeba uznać, że p. Duda, kierując się własnymi preferencjami politycznymi, a zapewne także instrukcjami płynącymi z centrum jego środowiska politycznego, naruszył przepisy konstytucyjne. Stąd sędziowie dublerzy i ambaras z mgr Przyłębską jako szefową. W ogólności trzeba stwierdzić, że przeszłe działania p. Dudy stanowią kamień węgielny obecnego kryzysu w TK. Jest wręcz nieprzyzwoite, że taki ktoś desygnuje się na protektora konstytucji. Bareja by tego nie wymyślił.
Czytaj też: Trybunał Przyłębskiej między Ziobrą a Morawieckim
Kto tu zrobił bałagan
Dobrozmieńcy nie są do końca przekonani, że TK odkłóci się do końca maja. Dlatego projektują inne wyjście z kryzysu, mianowicie zmniejszenie pełnego składu do dziewięciu sędziów. To sprawi, że udział osób z frakcji p. Muszyńskiego nie będzie miał znaczenia dla przeprowadzenia rozprawy w sprawie wniosku p. Dudy o zbadanie konstytucyjności nowelizacji ustawy o SN.
Ta inicjatywa ustawodawcza jest uzasadniana dwoma względami. Po pierwsze tym, że jeśli coś nie działa właściwie, to władza ma obowiązek interwencji, nawet ustawodawczej, a po drugie tym, że pomysł nie jest nowy, wspomniana ustawa z 2015 r. też przewidywała dziewięcioosobowy pełny skład. Oba względy są do przyjęcia, ale mają drugie dno. Fakt, TK nie działa właściwie, i to nie od dzisiaj. Przyznanie, że bałagan w tej instytucji został spowodowany przez dobrozmienne organy państwowe, jest ciekawe samo w sobie, aczkolwiek nie widać w tym nadmiernej samokrytyki. Dobrozmieńcy próbują zrzucić winę na opozycję, bo ta skarżyła na Polskę, i Komisję Europejską, bo ta słuchała skarg.
W tej sytuacji powoływanie się na przepisy „naszych” poprzedników i zmienione przez „nas”, aby uniemożliwić orzekanie w pełnym składzie, gdy jeszcze większość sędziów nie była „nasza”, stanowi nie byle jaką ciekawostkę – teoria prawa od dawna stoi na stanowisku, że uchwalanie prawa ad hoc, tj. dla rozwiązania konkretnego przypadku, koliduje z pryncypiami racjonalnego stanowienia prawa. Niezależnie do tego KE może nie być zachwycona trybem powstawania nowych przepisów, bo są procedowane wedle inicjatywy poselskiej. Jeden z kamieni milowych przewiduje, że ten tryb przygotowywania ustaw zniknie z regulaminu Sejmu.
Jest też inny sposób na przemycenie nowelizacji ustawy o SN. Wprawdzie nie uważam p. Muszyńskiego za osobę nadmiernie wiarygodną, ale może warto wziąć pod uwagę jego wpis na blogu. Usłyszał ponoć: „W sumie to możecie sobie nie chodzić na sprawy. Ale przyjdźcie na tę jedną. Załatwi się wyrok, dostaniemy KPO, a po wyborach to się tę ustawę uchyli”. To pasuje do stylu rządzenia tzw. dobrej zmiany. Musi być pewna swego, tj. większości w TK – problemem jest kworum. Te numerologiczne okoliczności wystarczająco świadczą o niezawisłości gremium pod dowództwem mgr Przyłębskiej i powadze p. Dudy jako głowy państwa. Bareja na pewno by to wymyślił, obserwując sytuację w Polsce po 2015 r.
PS Instytut Filozofii i Socjologii PAN (prof. B. Engelking w nim pracuje) wystąpił do ministra edukacji o należne (nie uznaniowe) 813 tys. zł na pokrycie wymaganych prawem podwyżek płac w jego jednostce. Pan Czarnek odmówił i tak spełnił swą zapowiedź: „na pewno będę rewidował swoje decyzje finansowe, bo ja nie będę finansował na większą skalę instytutu, który utrzymuje ludzi, którzy po prostu obrażają Polaków”. Jego postanowienie jest niezaskarżalne („ja, minister słońce”, „nauka to ja”). W 1982 r., po wprowadzeniu stanu wojennego, miała miejsce podwyżka płac dla naukowców. Zostali z niej wyłączeni pracownicy naukowo-badawczy. Formalnie dlatego, że nie prowadzili zajęć ze studentami, a faktycznie dlatego, że na takie stanowiska zostały przesunięte osoby źle widziane przez ówczesną władzę. Pan Czarnek twórczo nawiązuje do wyjątkowo „świetlanych” czasów. Cóż, dyktatura ciemniaków znowu nam zagraża, jak w 1968 r.
Czytaj też: Prawem w bezprawie. Jak posprzątać po PiS?