Z książki „Żyć w rodzinie i przetrwać” Johna Cleese’a i Robina Skynner’a na pewno warto zapamiętać tytuł. Pod tym hasłem każdemu rozwija się w głowie panorama jego własnych batalii stoczonych na rodzinnym froncie. Szarże i uniki, sztandary i piki, hymny („tyle dla ciebie zrobiłam, a ty taki niewdzięcznik…”), są też obowiązkowe bagna, gdzie grzęźnie rozpędzona husaria zjednoczonych emocji.
Metafora walk to jedna z opcji opisywania skomplikowanego organizmu zwanego rodziną. Lawirowanie wśród modeli zachowania, w których wyrastamy, i tych, do których musimy się przyzwyczaić, płacąc w ten sposób za wejście w związek, przypomina czasem balet Teatru Bolszoj. Drobisz pod dyktando, ale jak zepsujesz przedstawienie, to po karierze i kazamaty.
Twórcy od dawna używają sobie na hipokrytach wychwalających rodzinne cnoty. „Moralność pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej to klasyczna wizja mieszczańskiego piekła, do którego pretensjonalna baba zsyła małżonka pantoflarza, chutliwego syna, sprytne córki i dziewczynę, która przyjechała do miasta dorobić się dzięki własnej pracy, a zamiast tego wraca na wieś z nieślubnym potomkiem pracodawców. Chociaż można na to patrzeć inaczej – Dulska to jedyna przytomna osoba w rodzinie i nie ma co jej potępiać. „Nie wiedzieć o niczym. To tak jakoś miło. Ja wolę nie wiedzieć”, mówi Mela, córka Dulskiej. Z tą maksymą przejdzie pewnie przez życie, cyzelując sztukę uników i przemilczeń.
Gdyby dziś powstała sztuka o Dulskich 2023 pod roboczym tytułem „Rodzinka” (to zdrobnienie ma moc alergenu), panna służąca stałaby się panią do sprzątania, a obok rodziców i potomstwa wystąpiliby terapeutka i ksiądz. W nowoczesnym dekorum ostałyby się toksyczne relacje, które od czasów Zapolskiej niewiele się zmieniły.