Bezsiła trzecich sił
Palikot, Petru, Kukiz, Hołownia... Klątwa 10-procentowców. Dobrze zaczynają, gorzej kończą
Smętna szamotanina Pawła Kukiza, który stawia kolejne warunki PiS, aby łaskawie dać się wziąć na listy tej partii, a jednocześnie bierze od władzy miliony na podtrzymanie swojej politycznej egzystencji, pokazuje bolesną drogę tego byłego rockowego muzyka. Kiedy zdobył 20 proc. w wyborach prezydenckich w 2015 r., wydawał się objawieniem, dziennikarze ustawiali się do niego w kolejce, socjologowie pisali szczegółowe analizy dotyczące elektoratu Kukiza i ogólnie jego fenomenu. Głoszono nową polityczną epokę, zbliżający się koniec starych partii, przełamanie duopolu PO-PiS, nadejście nowych twarzy, ludzi niezepsutych przez system, reprezentujących nowych wyborców itd. A kiedy jeszcze kilka miesięcy później Kukiz wprowadził do Sejmu ponad 40 posłów, chwaleniu nie było końca.
Od początku widać było gołym okiem, że Kukiz nie ma pojęcia o polityce, wygłasza kompletne banały, rzeczy niemądre i szkodliwe, ale wypadało się nim zachwycać jako kimś, kto wie coś o Polsce, „dotknął jakiegoś istotnego społecznego nerwu”. Znowu naturszczyk zdobył podziw inteligenckich środowisk. Kiedy ktoś przedstawiał bardziej sceptyczne opinie, zauważał słabości nowego idola i głoszone przez niego bzdury (choćby na temat jednomandatowych okręgów wyborczych), uchodził za malkontenta, człowieka starej daty, który nie rozumie wyłaniającej się rzeczywistości. Odbyła się ta cała charakterystyczna szopka połączona z egzaltacją, powtarzająca się zresztą z zabójczą regularnością.
Szybowanie i spadanie
Wcześniej, w 2011 r., w roli Kukiza wystąpił Janusz Palikot ze swoim Ruchem, który w wyborach zdobył 10 proc. poparcia. Wtedy też to była „nowa Polska”, odezwanie się młodych, inaczej patrzących na politykę, przed którymi rysuje się wspaniała przyszłość. Ruchowi Palikota będzie tylko przyrastać, bo to obyczajowa lewica z elementami liberalnymi – wielki potencjał.