Ołowiane niebo
Przygasły nadzieje na odsunięcie PiS. Co z tą opozycją, zdąży się pozbierać?
Dopiero co wydawało się, że zmiana leży w zasięgu ręki. Że wystarczy opozycji po prostu robić swoje, a bez większych zawirowań dojedzie na pozytywnym trendzie do wyborów i wszystko dobrze się skończy. Jak się okazuje, były to pobożne życzenia. Sondażowe wahnięcia nastrojów pomyliliśmy z przełomem. Nadal jest on oczywiście możliwy, chociaż dziś mamy do czynienia z istotną korektą na korzyść PiS.
Nie tylko sondażową, to zresztą byłoby jeszcze pół biedy. Badania preferencji niczego nie przesądzają ani też nie mają właściwości prognostycznych. Zresztą ekipie Kaczyńskiego ciągle jeszcze sporo brakuje do samodzielnej większości, chociaż powinny martwić zwyżki Konfederacji. Bardziej niepokojąca wydaje się jednak – mówiąc językiem sportowych komentatorów – ogólna zmiana obrazu gry. Śledzenie życia politycznego z opozycyjnej trybuny znowu frustruje jak oglądanie meczów naszej piłkarskiej reprezentacji. Po stronie przeciwnika widać rosnące uporządkowanie, organizację, konsekwentną realizację założeń taktycznych. U naszych z kolei narastający chaos, wrażenie niemocy, wzajemne pretensje i reprymendy.
Niby wszystko jeszcze możliwe i wierzymy, że w drużynę wstąpi nowy duch i jeszcze przejmie ona inicjatywę. Problem w tym, że polityka jest jednak bardziej skomplikowana niż mecz piłkarski, który można rozstrzygnąć przypadkowym zrywem. W kampanii wyborczej hart ducha jednak nie wystarczy, trzeba mieć jeszcze mocne tematy, urabiane przez dłuższy czas argumenty, zmobilizowane zaplecze. Z tym wszystkim nie jest, niestety, najlepiej, a czasu pozostało już niewiele.
Często słyszymy, że to najważniejsze wybory od czasu kontraktowych z czerwca ’89. Ich stawka faktycznie wydaje się porównywalna, podobnie jak plebiscytowy charakter. Ale już ogólne okoliczności mocno się rozmijają.