Wstrząśnięci i niezmieszani
Paradoks: jest źle, a władzy rośnie. Skąd ten zamęt w nastrojach Polaków
Opozycja miała cztery lata, żeby wyciągnąć wnioski z wyniku parlamentarnych wyborów 2019 r. Wygrała wówczas tam, gdzie poszła zjednoczona, czyli w Senacie. Przegrała tam, gdzie poszła na trzech listach (tylko dlatego, że Hołowni jeszcze nie było), czyli w Sejmie.
Minęły też niemal dwa lata od politycznego powrotu Tuska. Miały być wykorzystane albo na samodzielne prześcignięcie PiS przez PO/KO w sondażach, a w konsekwencji wchłonięcie przez Platformę reszty wyborców opozycji spragnionych jednoznacznego zwycięstwa (ciche marzenie Tuska, Sienkiewicza i Ostachowicza), albo na zbudowanie realnej koalicji (czemu przeszkodziły obawy Hołowni i PSL oraz niekończąca się pragmatyczna licytacja Czarzastego).
Żaden scenariusz zjednoczenia lub choćby lojalnej współpracy jeszcze nie wypalił. Nawet w Sejmie opozycja głosuje w różny sposób, czasem przeciw sobie, począwszy od KPO, a skończywszy na pisowskiej rezolucji „broniącej papieża”. Radykalna lewica Zandberga wciąż za swój polityczny priorytet uważa „dojeżdżanie libków”. Hołownia i PSL szansę na przetrwanie widzą w dystansowaniu się od Donalda Tuska. A najbardziej postępowi liderzy i liderki opozycyjnej opinii publicznej, występując w mediach, atakują Hołownię i PSL za ich „klerykalne wstecznictwo”. I oświadczają, że nie poprą żadnych bardziej konserwatywnych kandydatów wystawionych wspólnie przez opozycję w wyborach do Senatu.
Jeszcze jesienią ubiegłego roku oszukiwaliśmy się, mówiąc, że opozycja ma czas do wiosny i na pewno ten czas wykorzysta. Podczas gdy Kaczyński politycznie nie przetrwa drożyzny i zimy. Jest już Wielkanoc, a nie ma ani wspólnej listy, ani nawet decyzji, jak mogłoby wyglądać minimalizowanie strat wynikających z podziału. Dwie listy zamiast czterech, umowa programowa lub przynajmniej pakt nieagresji – żaden z tych scenariuszy nie jest jeszcze gotowy, choć czasu do wyborów mamy coraz mniej.