Zbigniew Ziobro gra szeryfa i tłumaczy noszenie przy sobie broni planowanym na niego zamachem za walkę z dopalaczami. „Prowadzona jest sprawa już na etapie sądu, sprawca zlecenia zabójstwa jest tymczasowo aresztowany od kilku lat” – mówił. POLITYKA była na tym procesie i słuchała zeznań Bartosza M., który miał otrzymać owo zlecenie. To współpracownik Jana S. zwanego „królem dopalaczy”. W 2016 r., mając 18 lat, zgłosił się do niego sam, pomagał organizować laboratoria itp. Gdy w 2018 r. został aresztowany, zaczął mówić śledczym o zleceniach, jakie miał dostać od Jana S. – na prowadzących śledztwo, a także na ministra Ziobrę. Szybko wyszedł z aresztu i z podejrzanego stał się świadkiem oskarżenia.
Na rozprawie Bartosz M. mówił, że podczas wielogodzinnych rozmów z Janem S. – przez aplikację Telegram lub w czasie grania w „League of Legends” – co rusz wracała kwestia m.in. zamachu na ministra. „Jan S. zapytał mnie, czy mógłbym podłożyć bombę w samochodzie Ziobry” – zeznał, zaznaczając, że nie odebrał tego jako sugestii, że miałby zabić, tylko „bardziej go uszkodzić”. „Ja powiedziałem, że byłoby to możliwe, ale tego nie zrobię”.
Można podłożyć bombę tak, żeby nie zabić, a tylko uszkodzić? – dziwił się sędzia Tomasz Grochowicz. Bartosz M. tłumaczył, że pokazywał Janowi S. książkę, w której są przepisy na materiały wybuchowe („jak przepis na ciasto”) z dokładnymi opisami, jaką siłę rażenia ma dany ładunek. Sędzia dopytywał: „Potrafiłby pan dobrać taką siłę materiału wybuchowego i rodzaj, żeby spowodować tylko krzywdę w postaci uszkodzenia ciała pasażera?”. „Za pomocą kalkulatora, który jest dostępny w internecie, tak” – odparł Bartosz M.