Kraj

Zbrodnia i kara. Czy wyrok na Stefana Wilmonta jest sprawiedliwy

Ogłoszenie wyroku ws. zabójstwa Pawła Adamowicza Ogłoszenie wyroku ws. zabójstwa Pawła Adamowicza Bartosz Bańka / Agencja Wyborcza.pl
Sąd wymierzył zabójcy Pawła Adamowicza najsurowszą karę, mimo znacznej niepoczytalności zabójcy. To wyrok, który ma zadośćuczynić społecznemu poczuciu sprawiedliwości.

Ale czy czyni zadość zasadom humanitarnego wymiaru kary, które w pierwszej kolejności każą uwzględnić właściwości sprawcy? Wygląda na to, że mamy do czynienia z triumfem poczucia sprawiedliwości według Zbigniewa Ziobry: kara ma służyć odstraszaniu (prewencja ogólna) i zaspokojeniu oczekiwań opinii publicznej. Potraktowanie sprawcy jest środkiem do tego celu. Tymczasem art. 53 kk mówi: „Sąd wymierza karę (…) bacząc, by jej dolegliwość nie przekraczała stopnia winy (…)”. Przy czym „wina” w prawie karnym jest uzależniona m.in. od tego, czy sprawca rozumie, co robi, i czy może w pełni, częściowo lub nie może wcale kierować swoim postępowaniem. Im mniej poczytalności, tym mniej winy.

Kara jest surowa, ale adekwatna do wyjątkowej drastyczności czynu i nie może być złagodzona, także by chronić społeczeństwo przed zdemoralizowanym oskarżonym – uzasadniała wyrok sędzia Aleksandra Kaczmarek. I porównała zabójstwo prezydenta Gdańska do zabójstwa prezydenta Gabriela Narutowicza. Sąd nie skorzystał z możliwości nadzwyczajnego złagodzenia kary, mimo uznania znacznie ograniczonej poczytalności Stefana Wilmonta w momencie zabójstwa.

Czytaj też: Za zasłoną milczenia. Zabójca prezydenta Adamowicza przed sądem

Nie chory i nie zdrowy

Od początku kwestia zdrowia psychicznego Stefana W. była sprawą polityczną. Władza – a więc i podległa jej prokuratura – uważała, że stwierdzenie jego niepoczytalności zdejmie odium z rządowej telewizji. TVP była oskarżana o to, że jej zmasowana akcja przeciwko prezydentowi Gdańska pchnęła Stefana W. do zabójstwa. Z kolei niepisowska część opinii publicznej stwierdzenie przez biegłych w pierwszej opinii dla prokuratury, że Stefan W. był w momencie czynu całkowicie niepoczytalny, uznała za PiS-owską manipulację godzącą w tragizm zbrodni. Potem prokuratura zamówiła dwie kolejne opinie, a biegli – zapewne świadomi politycznego znaczenia opinii – stwierdzili poczytalność znacznie ograniczoną. To umożliwiło skierowanie do sądu aktu oskarżenia.

Której opinii dać wiarę, decyduje sąd. Ten zaś uznał, że Stefan W. nie jest chory psychicznie, lecz ma „zaburzenia schizotypowe”. Sędzia Kaczmarek przyznała, że opowiadał niewiarygodne rzeczy, miał okresowo omamy słuchowe i wzrokowe, ale to nie choroba, tylko zaburzenie osobowości. Gdyby sąd przyjął, że Stefan W. choruje na schizofrenię (tak został zdiagnozowany jeszcze przed zabójstwem, dostaje leki), musiałby umorzyć sprawę i posłać go bezterminowo do zamkniętego szpitala psychiatrycznego. Albo nadzwyczajnie złagodzić karę.

W takich przypadkach sądy, nie tylko w Polsce (by przypomnieć Andersa Breivika czy Kajetana P., który dla „ćwiczenia charakteru” zabił i poćwiartował przypadkową osobę), skazują, żeby zadośćuczynić społecznemu poczuciu sprawiedliwości. Nawet gdy narusza to zasady miarkowania kary do – rozumianej po prawniczemu – winy. Bo opinia publiczna rozumie winę inaczej: jest tym większa, im straszniejszy jest czyn, im więcej sprawca wyrządził krzywdy.

Czyn Wilmonta dotknął wszystkich, bo zburzył jakiś element społecznego ładu. Zapewne dlatego także ci, którzy normalnie odrzucają ziobrową filozofię zemsty i odstraszenia, w obliczu zbrodni Stefana W., dokonanej na scenie, w świetle kamer, adresowanej – jak akty terroru – do całego społeczeństwa, chętniej akceptują karę, która czyni zadość społeczeństwu i rodzinie, nawet jeśli przekracza winę taką, jak ją rozumie prawo karne.

Wyrok na Kurskiego i TVP?

Stefan W. dostał najwyższy wymiar kary, bo oburzenie społeczne było najwyższej miary. A na to oburzenie niebagatelny wpływ miały okoliczności: śmierć prezydenta Gdańska poprzedziła wspomniana kampania nienawiści nakręcona przez władze PiS za pomocą zawłaszczonych przez nie mediów publicznych. Powszechnie wyczuwano, że obie sprawy się łączą, więc na ławie oskarżonych obok Stefana W. chętnie widziano by także prezesa TVP Jacka Kurskiego i osoby przygotowujące materiały szczujące na Pawła Adamowicza. A może i prezesa PiS-owskiej Polski Jarosława Kaczyńskiego?

Oczekiwano, że wyrok będzie tak surowy, że zmieści się w nim także ich wina. Że będzie to wyrok nie tyle na Stefana Wilmonta, co na nienawiść rozbudzaną w ludziach z premedytacją od siedmiu lat tylko po to, by utrzymać władzę. Że sąd orzeknie, że ta nienawiść to zbrodnia. Szczególnie że na miesiąc przed wyrokiem na Stefana W. nienawiść sączona przez prorządowe media mogła spowodować kolejną śmierć: samobójstwo nastoletniego syna posłanki PO Magdaleny Filiks.

Ale to nie był proces przeciwko nienawiści i opartych na niej metodach rządzenia. To był proces Stefana W., człowieka, który – jak stwierdzili biegli – albo w ogóle nie kierował własnym postępowaniem, albo miał znacznie ograniczoną możliwość kierowania. Zatem nie działał z w pełni wolną wolą, lecz z wolą znacznie ograniczoną przez chorobę. Bez wolnej woli nie ma winy. Bez winy – nie powinno być kary.

Czytaj też: Działania dobrej zmiany po zabójstwie Adamowicza

Wina i kara

Dr hab. Agnieszka Barczak-Oplustil, adiunktka w Katedrze Prawa Karnego UJ specjalizująca się w zagadnieniach winy i kary, uważa, że zgodnie z zasadą, że kara nie może przekraczać stopnia winy, sąd nie mógł wymierzyć kary dożywotniego pozbawienia wolności. Stefan W. dostał najwyższy wymiar kary, dodatkowo obostrzonej: może się ubiegać o warunkowe przedterminowe zwolnienie dopiero po 40 latach, co w myśl orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka jest karą nie dającą nadziei, a więc niehumanitarną, sprzeczną z zasadą poszanowania godności i zakazem okrutnego karania.

Marek Celej, sędzia w stanie spoczynku, który całe życie orzekał w sprawach karnych, wskazuje, że sąd może, ale nie musi zastosować nadzwyczajnego złagodzenia kary w przypadku ograniczonej poczytalności. A także na to, że Stefan W. nie wyraził żalu, skruchy, nie przejawiał wyrzutów sumienia, nie przeprosił rodziny zamordowanego. A podczas rozprawy uśmiech nie schodził mu z twarzy. To znaczy, że za surową karą przemawiają także cechy osobiste sprawcy.

Dr hab. Barczak-Oplustil odpowiada, że grymas uśmiechu na twarzy równie dobrze mógł być efektem choroby, podobnie jak brak skruchy. A sąd musi uwzględnić, że wina, przy ograniczonej poczytalności, też jest ograniczona. Rzeczywiście nie musiał kary nadzwyczajnie łagodzić, ale powinien wymierzyć ją w granicach ustawowego zagrożenia (od 8 do 15 lat, 25 lat), ale nie karę maksymalną – dożywocie.

A co ze społecznym poczuciem sprawiedliwości, które może zaspokoić tylko najsurowsza kara? – Ja się nie mogę zgodzić na utrwalanie w społeczeństwie tak rozumianego poczucia sprawiedliwości. Kara ma zaspokajać społeczne poczucie sprawiedliwości, a nie społeczne emocje. Kara dożywocia bez nadziei na wolność wymierzona człowiekowi choremu czy choćby tylko zaburzonemu psychicznie nie jest sprawiedliwa, bo przekracza stopień winy – mówi dr hab. Barczak-Oplustil.

Jest jeszcze inny aspekt miarkowania kary: skoro wymierzamy najwyższą możliwą karę za zabójstwo jednego człowieka, to jaką karę wymierzyć człowiekowi, który zabił żonę i dzieci i podpalił dom, by zatrzeć ślady? Albo takiemu, który przed zabiciem torturował ofiarę? Niezależnie od tego, jak niezwykłą była zbrodnia na prezydencie Gdańska, w naszym kręgu cywilizacyjnym przyjęto, że każde życie jest tyle samo warte. W dawnych wiekach radzono sobie z tym, ordynując przed śmiercią tortury. W USA – wymierzając absurdalne kary, np. 150 lat więzienia.

Czytaj też: Gdańsk pogrążony w ciszy

Zabójstwo niepolityczne

Choć karę sąd wymierzył najsurowszą z możliwych, sędzia Aleksandra Kaczmarek zebrała jednak głosy krytyki: za stwierdzenie, że morderstwo Pawła Adamowicza nie było motywowane politycznie. Owszem, zaostrzając karę, powołała się na okoliczność, że Stefan W. zabił „z motywów zasługujących na szczególne potępienie”, ale zdaniem sędzi Kaczmarek nie były one związane z polityką. Wymieniła poczucie krzywdy – za którą winił Platformę Obywatelską – i chęć zemsty za nią. Tymczasem w niepisowskiej opinii publicznej wyjątkowość tej zbrodni polegała właśnie na tym, że był to mord polityczny.

Pomysł, że jego „krzywdzie” (trafił do więzienia za napad na bank z użyciem pistoletu zabawki) winna jest PO i prezydent Gdańska, mogły podsunąć zabójcy propisowskie media codzienną, zmasowaną nagonką na PO i Pawła Adamowicza. Dowód: tuż po zabójstwie wyrwał obsłudze mikrofon i ogłosił, że PO wsadziła go do więzienia i torturowała, więc jej odpłacił. Biegli zaś ocenili, że Stefan W. ma sprecyzowane poglądy polityczne: Platformy nienawidzi i popiera PiS. Sędzia Kaczmarek, mówiąc, że nie było politycznego mordu, tylko osobista zemsta, zaprzeczyła najważniejszemu przesłaniu płynącemu z tej zbrodni: że słowo wzbudzające nienawiść zabija.

Dlaczego to zrobiła? Można spekulować, że chciała wzmocnić tezę, że oskarżony był zmanipulowany, co, zważywszy na ograniczoną poczytalność, mogłoby być kolejną przesłanką do złagodzenia kary. Sędzia Marek Celej: – Ja bym w uzasadnieniu powiedział o politycznym szczuciu, bo ono było faktem, i zadośćuczyniłoby to odczuciom opinii publicznej. Odpowiedzialność za słowo musi być, bo słowo zabija. Zabiło Mikołaja Filiksa. Ale zaznaczyłbym też, że nie ma dowodu, że Stefan W. oglądał w więzieniu TVP.

Ale może być i tak, że sędzia Kaczmarek chciała trzymać się jak najdalej od kojarzenia tego wyroku z polityką, bo mogłaby być oskarżona przez PiS-owską propagandę, że sama działa kierowana nienawiścią: do PiS-u. Z kolei anty-PiS wykorzystywałby ten wyrok – a zapewne także wizerunek sędzi – w kampanii wyborczej do oskarżania PiS-u o śmierć Adamowicza.

Baczyński: Wszyscy jesteśmy gdańszczanami

Bezpieczeństwo i luka w prawie

Podkreślanym przez sędzię Kaczmarek ważnym motywem wyroku była konieczność skutecznego odizolowania Stefana W, który jest, i prawdopodobnie pozostanie, osobą stwarzającą zagrożenie. To bardzo prawdopodobne. Ale bezpieczeństwo publiczne można było chronić równie skutecznie, uznając niepoczytalność Stefana W. i kierując go bezterminowo do zamkniętego szpitala. Tam miałby lepszą opiekę lekarską, a wyjść na wolność mógłby tylko, jeśli lekarze stwierdziliby, że przestał stanowić zagrożenie. Na to – jak wskazuje doświadczenie – szanse byłyby podobne, jak na warunkowe zwolnienie z więzienia.

Dr hab. Agnieszka Barczak-Oplustil zauważa, że od 2015 r. mamy lukę w prawie: sąd przy wyroku skazującym nie może orzec, by po odbyciu kary skazany, który może znowu popełnić przestępstwo, a jest „zaburzony”, a nie „chory”, został umieszczony w zakładzie psychiatrycznym. Po wejściu w życie tzw. ustawy dla niebezpiecznych z 2013 r. powstał ośrodek w Gostyninie (KOZZD), gdzie można umieszczać takie osoby, ale pod warunkiem że popełniły przestępstwo przed 2015 r. Jeśli przestępstwo było popełnione po 2015 r., można w ramach środka zabezpieczającego orzec umieszczenie w zakładzie psychiatrycznym po odbyciu kary, ale tylko tych skazanych, którzy mogą być groźni z powodu „choroby psychicznej lub upośledzenia umysłowego”.

A więc jeśli sąd uznaje osobę za „zaburzoną” – jak w przypadku Stefana W. – a nie „chorą”, to musi wybrać: albo orzeknie karę przekraczającą stopień winy, by izolując jak najdłużej, ochronić społeczeństwo, albo orzec karę adekwatną do winy, ale ryzykując, że gdy skazany wyjdzie, nadal będzie stwarzać zagrożenie. Dr hab. Barczak-Oplustil ocenia, że jest to presja na orzekanie kar przekraczających stopień winy – najczęściej dożywotniego pozbawienia wolności: – Taka kara nie tylko jest sprzeczna z zakazem orzekania kary przekraczającej winę, ale przede wszystkim z zasadą ochrony godności człowieka wynikającą z art. 30 Konstytucji – mówi.

W tej politycznie naznaczonej przepychance – jak szalony, to orzeczenie korzystne dla PiS-u, jak poczytalny, to dla anty-PiS-u – paradoksem jest, że najbardziej dotkliwą karą dla Stefana W., podobnie jak np. dla Andersa Breivika, byłoby umorzenie sprawy z powodu uznania go za chorego psychicznie i umieszczenie na detencji w zakładzie psychiatrycznym. Jako skazany jest wielkim zabójcą, który budzi powszechne zainteresowanie i przejdzie do historii. Po to w końcu zabił znanego człowieka i to na scenie, w świetle kamer. Uznany za szaleńca i umieszczony w szpitalu zostałby pozbawiony glorii tej „chwały”.

Czytaj też: Testament prezydenta Gdańska

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną