Wojskowi niechętnie mówią cywilom o realiach wojny, mimo że od ponad roku każdy z nas może je codziennie oglądać w telewizji i internecie. Gdy generałowie pojawiają się w mediach, wolą ogólne formułki. W towarzystwie politycznych przełożonych, przy coraz częstszych ceremoniach przekazywania sprzętu czy otwierania nowych garnizonów mówią niewiele, unikają dosłowności. Z kolei w przekazie polityków perspektywa ewentualnego konfliktu redukowana jest do ilości i jakości sprzętu, ewentualnie liczby żołnierzy.
„Wojna, do jakiej my się przygotowujemy jako siły zbrojne, będzie prowadzona na części terytorium kraju, będzie brutalna w każdym wymiarze: fizycznym, cyber i space” – tak odpowiedział gen. Tomasz Piotrowski na pytanie, do jakiej wojny szykują się najwyżsi polscy dowódcy. On do nich należy. W obowiązującym podziale ról to dowódca operacyjny jest tym „od wojny” – opracowuje plany operacji obronnej, podczas gdy dowódca generalny jest „od wojska” – przygotowuje, szkoli oraz wyposaża. Stojący nad nimi szef sztabu generalnego w razie wojny jest naczelnym dowódcą sił zbrojnych i prawą ręką odpowiedzialnego za obronę prezydenta, ale na polu walki realizowałby plany „operacyjnego”.
Piotrowski ma trzy gwiazdki, ponad 30 lat służby, siedem lat spędzonych w dowództwie operacyjnym, w tym pięć jako jego szef. Nazywany jest w środowisku „bliźniakiem Andrzejczaka” z racji długoletniej bliskiej relacji służbowej i prywatnej komitywy z szefem sztabu generalnego.
Pytanie o to, na jaką ewentualną wojnę szykuje się armia, zadałem Piotrowskiemu w czasie konferencji zwołanej w Belwederze pod auspicjami Biura Bezpieczeństwa Narodowego, a związanej z inauguracją prac nad nowymi głównymi kierunkami rozwoju sił zbrojnych.