Było jasne, że Sejm odrzuci obywatelski projekt ustawy o likwidacji TVP Info. Ale zbiegiem okoliczności tzw. debata sejmowa (tzw., bo posłowie rządowej większości opuścili salę) toczyła się dokładnie w czasie, gdy całą Polskę poraziła informacja o samobójczej śmierci 16-letniego Mikołaja, syna posłanki PO Magdaleny Filiks. Jak wiemy, w tej rodzinnej tragedii haniebną rolę odegrały (znów muszę napisać tzw.) media publiczne – Radio Szczecin i TVP Info – ułatwiając identyfikację chłopca, wcześniej ofiary pedofila. Wracamy do tej historii (art. „Ciszy nie będzie”), żeby zwrócić uwagę, że tak jak cała Polska również świat mediów rozpadł się na dwie części: pisowską i niepisowską. To są inne rzeczywistości, w których obowiązują odmienne prawa, zasady organizacji i finansowania, systemy ocen, metody warsztatowe. Mówiąc najogólniej: ta pierwsza, pisowska, jest elementem struktury politycznej, instrumentem władzy, mocno przypomina funkcjonujący w czasach PRL system centralnie sterowanych „środków masowego przekazu”. Ta druga, bardzo wewnętrznie zróżnicowana i niekoniecznie opozycyjna, wciąż ma atrybut formalnej i praktycznej autonomii, niezależności od państwa. Jest tym, co pozostało ze świata „wolnych mediów”, jaki uformował się w Polsce po upadku PRL, zniesieniu cenzury, prywatyzacji prasy i otwarciu rynku także dla inwestorów zagranicznych.
Powstanie tworu (właściwie nowo-tworu), jakim są dziś rządowe publikatory, to realizacja wyobrażeń Jarosława Kaczyńskiego o tym, czym w ogóle są media. Jego wizja, która pełny kształt przybrała po 2015 r., ujawniła się już na początku lat 90., gdy jako redaktor naczelny „Tygodnika Solidarność” zmienił wpływową gazetę w organ swojej partii Porozumienie Centrum.