Debata o tzw. kryzysie demokracji trwa od dekad, ale status quo raczej się nie zmienia. Skutkiem jest wzrost tendencji autorytarnych (nawet w krajach uważanych za „ugruntowane demokracje”), narastający prawicowy populizm, odradzanie się tendencji narodowo-faszystowskich, postępująca alienacja elit politycznych, powracające wielowymiarowe kryzysy, problem masowej inwigilacji, internetowych trolli i botów siejących strach, podziały i dezinformację. W skrócie – obraz nędzy i rozpaczy. W ostatnich stuleciach demokracje przedstawicielskie zostały wzbogacone o różne wolności, zrównano prawa kobiet i mężczyzn, wypracowano zabezpieczenia i standardy w postaci trójpodziału władzy, wolności mediów czy praw człowieka. Ale podstawowe instytucje i hierarchiczne struktury praktycznie nie zmieniły się od wieków.
Czytaj też: Zwolennicy PiS są inni. Jazda na ostro partii Kaczyńskiego się opłaca
Kryzys demokracji – ale jakiej?
Już Jean Jacques Rousseau – jeden z najbardziej wpływowych i krytycznie nastawionych politycznych myślicieli w XVIII w. – określał demokrację parlamentarną mianem „oligarchii parlamentarnej”, w której za parawanem „woli ludu” władzę sprawuje wąska grupa uprzywilejowanych. Na początku XX w. demokrację parlamentarną i jej elity krytykowały m.in. Róża Luksemburg i Hannah Arendt. Obie optowały za decentralizacją, publiczną deliberacją i bezpośrednią partycypacją, odpowiadającą na lokalne potrzeby. Od lat 70. kryzys systemu opartego na rywalizacji partii politycznych w połączeniu z ideologią neoliberalnego kapitalizmu jest stałym przedmiotem akademickiej krytyki i medialnych debat.
Wciąż jednak niewiele osób zdaje sobie sprawę, że demokracja przedstawicielska nie jest jedynym możliwym do wdrożenia modelem. Jednocześnie wiele wskazuje na to, że współczesne społeczeństwa nie chcą już, by ich rola ograniczała się do oddania jednego głosu raz na kilka lat. Wolą być pełnoprawnym podmiotem niż tylko przedmiotem politycznych pertraktacji i negocjacji za zamkniętymi drzwiami.
Przykłady nowych ruchów społecznych (Arabska Wiosna, żółte kamizelki, Extinction Rebellion, Fridays For Future, Obywatele RP, Occupy Wall Street czy Indignados) wskazują, że niezadowolenie społeczne nie wynika z wątpliwości co do idei demokracji samej w sobie. Źródłem frustracji jest raczej niewydolność instytucji i mechanizmów demokracji przedstawicielskiej. Wolnościowe i równościowe hasła zbyt często pozostają w niej tylko sloganami, niemającymi pokrycia w politycznej i społecznej praktyce.
Twórcy Outriders: My stąd, z Polski, wielu rzeczy nie rozumiemy
Demokratyczne innowacje i masowe ruchy
Na ratunek przychodzą innowacje demokratyczne. Dzięki mechanizmom budżetu partycypacyjnego w brazylijskim Porto Alegre już na początku lat 90. społeczności lokalne uczestniczyły w procesie wspólnego projektowania budżetu. Nie chodziło tylko o dzielenie pieniędzy. Wdrożone mechanizmy miały na celu zmniejszenie deficytu zaufania, zwiększenie zaangażowania w sprawy dotyczące wszystkich mieszkańców oraz zainteresowanie lokalnych społeczności wspólnym planowaniem i długofalowym myśleniem o dobrach wspólnych.
Demokrację ożywiają też lokalne i masowe ruchy, którym w XXI w. udało się osiągnąć sukcesy polityczne. Hiszpański Indignados czy platforma miejska Barcelona en Comú przekonały wielu zwykłych ludzi, że to od nich powinny zależeć polityczne decyzje, a przede wszystkim że współpraca opłaca się bardziej niż rywalizacja. W ich programach znajdują się postulaty decentralizacji władzy, tworzenia horyzontalnych struktur zarządzania, wprowadzenia platform dialogu oraz mechanizmów podejmowania decyzji w sposób inkluzywny i demokratyczny.
Ich strategia opiera się na tworzeniu sieci i działalności spółdzielni. Aktywistki i aktywiści tych ruchów odnoszą się zarówno do tradycyjnych ideałów demokratycznych, jak i do bardziej współczesnych modeli tzw. demokracji partycypacyjnej i deliberatywnej. Ich sposób działania otwiera debatę publiczną na różne argumenty i punkty widzenia, zwraca też uwagę na to, że opinia publiczna powinna być oparta na faktach i rzetelnie opracowanej wiedzy.
Czytaj też: „Czarny czwartek” we Francji. Macron nie zamierza odpuścić
Narzędzia cyfrowe w służbie demokracji
Innowacje demokratyczne są też wdrażane z wykorzystaniem narzędzi cyfrowych. Tworzone w formule open source platformy internetowe pomagają prowadzić konstruktywny dialog, podejmować decyzje i kształtować politykę na zasadzie crowdsourcingu. Na przykład dzięki oprogramowaniu Decidim, wdrożonemu przez samorządy takich miast jak Barcelona, Madryt, Gdynia, Helsinki, Nowy Jork czy Kakogawa, mieszkańcy mają możliwość przeprowadzania dyskusji i oceny propozycji przygotowanych przez urzędników. Platforma Decidim dała też użytkownikom możliwość zgłaszania własnych pomysłów i ich publicznego komentowania. Zawarty w niej mechanizm głosowania powszechnego oraz publicznej deliberacji łączy się również z opcją śledzenia, na jakim etapie są zgłaszane propozycje. Oprogramowanie Decidim było również jednym z powodów, dlaczego Barcelona została wybrana – przez jury złożone z ponad 2,5 tys. obywateli Europy i eksperckie jury – Europejską Stolicą Demokracji na lata 2023/24.
Jak pokazuje przykład grupy G1000 w Belgii, wprowadzanie nowych rozwiązań może doprowadzić do odważnych zmian strukturalnych czy wręcz systemowych. Ta belgijska organizacja przekonała niemieckojęzyczną wspólnotę do wprowadzenia nowych, stałych instytucji (Rada i Zgromadzenie Obywatelskie), które będą działać równolegle do tradycyjnych ciał przedstawicielskich we wschodniej części kraju. Tym sposobem staje się jednym z pierwszych na świecie regionów ze stałym udziałem we władzy obywateli wyłonionych w drodze losowania – metody uznawanej przez ekspertki i ekspertów za jedną z najbardziej demokratycznych. Podobne mechanizmy zostały wdrożone w austriackim regionie Vorarlberg, gdzie uprawnienia tzw. rad mieszkańców (niem. Bürgerräte) zostały zapisane w konstytucji już w 2013 r.
W globalnym ruchu demokratycznych innowacji Polska jest znana głównie z samorządowych paneli obywatelskich – dzięki działalności m.in. dr. Marcina Gerwina z Trójmiasta i globalnego ruchu Extinction Rebellion są one coraz bardziej rozpoznawalne i stosowane w różnych częściach świata. Panele obywatelskie polegają na rozstrzygnięciu sprawy na poziomie lokalnym, krajowym lub międzynarodowym przez losowo wyłonioną grupę osób. Ich rolą jest zaproponowanie rekomendacji w odpowiedzi na postawiony problem z perspektywy dobra wspólnego danej społeczności. Wyjątkowa wartość takich procesów wiąże się z elementem starannego rozważania (deliberacji) spraw publicznych i wyboru najlepszego rozwiązania w otwartej dyskusji opartej na racjonalnych argumentach i badaniach różnych możliwości.
Na szczególną uwagę zasługuje aspekt jakościowy wypracowanych rozwiązań i edukacyjny wymiar dla uczestniczek i uczestników tego procesu. O zgodny z wypracowanymi standardami i zasadami (losowy dobór uczestników, reprezentatywność panelu, udział zróżnicowanego grona ekspertek i ekspertów, otwarta dyskusja, transparentność) oraz sprawny przebieg procesu dba bezstronny zespół osób koordynujących z wykwalifikowanymi facylitatorkami i facylitatorami. Chociaż proces może wydawać się pracochłonny i kosztowny, przykłady przeprowadzonych paneli pokazują, że ich wyniki mogą prowadzić do ważnych zmian na poziomie zarówno małych społeczności, jak i całego kraju.
Czytaj też: Ostatni zły rok demokracji? Świat zaliczył zjazd, ale są też dobre wiadomości
Zmiany klimatu i branie spraw w swoje ręce
W Irlandii organizacja panelu w 2016 r. doprowadziła np. do liberalizacji przepisów związanych z przerywaniem ciąży. Panele obywatelskie zorganizowane też ostatnio w kilku innych krajach – m.in. w Wielkiej Brytanii, Francji i Niemczech – skupiały się głównie na kwestiach związanych ze zmianami klimatycznymi. Również w Polsce na poziomie lokalnym, np. w Warszawie, rekomendacje paneli dotyczyły efektywnego wykorzystywania energii w mieście w odpowiedzi na globalne ocieplenie i zmiany klimatyczne. Biorąc pod uwagę ogrom ryzyka, tempo postępujących zmian i katastrofalne zagrożenia, działania polityczek i polityków w tej sprawie wydają się nieadekwatne lub niewystarczające. Być może branie spraw we własne ręce, a nie czekanie, aż ktoś „z góry” podejmie za nas decyzje i działania, jest sposobem nie tylko na to, by ocalić demokrację, ale by w ogóle przetrwać?
Budżety partycypacyjne i panele obywatelskie to nie wszystko. Istnieją też inne liczne, już wdrożone mechanizmy i narzędzia, które łączą i angażują obywateli w kształtowanie polityki, zwiększając ich udział w podejmowaniu decyzji oraz wpływ na otaczającą ich rzeczywistość. Są to m.in. sądy obywatelskie, sondaże deliberatywne, world cafes czy konferencje konsensualne. Dlaczego jednak status quo wciąż nie ulega wielkiej zmianie, a „demokratyzowanie demokracji” zdaje się wiecznym wyzwaniem?
Czytaj też: Jak chińskie inwestycje niszczą demokrację i wspierają Orbána
Partycypacyjna ściema vs. TATA!
Partycypacja w praktyce często staje się swoją karykaturą. Kwoty przeznaczane na projekty zgłaszane przez mieszkańców rzadko przekraczają 1 proc. wydatków inwestycyjnych miast i są ułamkiem procenta ich całościowych budżetów. Pod hasłem „budżet partycypacyjny” kryje się zwykle konkurs grantowy, w którym mieszkańcy rywalizują o mało znaczące kwoty, a ostateczne decyzje i tak podejmują radni z burmistrzem. Organizowanie niewiążących konsultacji gotowych projektów lub na mało istotne tematy i udawanie „wsłuchiwania się w głos mieszkańców” jest plagą w polskich miastach. Takie praktyki nie mają wiele wspólnego z wprowadzaniem systemowej zmiany i rozwiązywaniem prawdziwych problemów obywateli.
Typowym przykładem wypaczania tej idei są odgórnie ustalane zasady „niewiążących konsultacji” czy organizowanie plebiscytów zamiast inicjatyw ludowych i referendów. „Partycypacja” w takiej formule jedynie potęguje uczucie, że jesteśmy manipulowani przez polityków i uczestniczymy w przedstawieniu, a ważne decyzje i tak podejmowane są za naszymi plecami. Czy tak musi być? Jak uratować demokrację przed jej wrogami, dyktatorami i despotami? Wiele nadziei oraz inspiracji daje nam alterglobalistyczne hasło TATA! (There Are Thousands of Alternatives! – są tysiące alternatyw). Powstało w odpowiedzi na głoszone przez Margaret Thatcher hasło TINA (There Is No Alternative – nie ma żadnej alternatywy). Prawdziwa demokracja ze sztandarów progresywnych ruchów może być stworzoną w kolektywny, partycypacyjny i deliberatywny sposób hybrydą oraz tzw. demokracją w praktyce i w działaniu.
Zmiana sposobu myślenia o polityce i ekonomii
Czy to się uda, zależy przede wszystkim od tego, czy będziemy w stanie przeprojektować i przebudować wiele istotnych elementów naszego życia. Mnóstwo funkcjonalnych rozwiązań już zostało wypracowanych – trzeba tylko połączyć kropki. Zmiany należy wprowadzać wielopoziomowo. Liczą się zarówno potężne projekty – na skalę europejską czy globalną – jak i procesy włączające lokalne społeczności, grupy pracownicze, szkolne czy sąsiedzkie. Przykładem są szkolne sądy i budżety uczniowskie, a nawet całe szkoły demokratyczne (szkoda tylko, że do tej pory jedynie prywatne, a nie publiczne). Prawdziwej demokracji służy przede wszystkim codzienna społeczna praktyka, a nie tylko nauczanie demokracji w teorii i z podręczników.
Liczne współczesne i historyczne przykłady pokazują też wyraźnie ogromną różnicę między autorytarnym stylem rządzenia a demokratycznym zarządzaniem. Konieczne jest przede wszystkim stworzenie bardziej inkluzywnych, horyzontalnych struktur organizacyjnych i kolektywne wypracowanie demokratycznych standardów na nowo. Oparty na wspólnych doświadczeniach, transnarodowy społeczno-technologiczny i etyczny kontrakt mógłby zapobiec wielu wypaczeniom obecnego i nowych, dopiero kształtujących się systemów zarządzania, podejmowania decyzji i społecznego współżycia.
Globalne wyzwania wymagają osiągnięcia masy krytycznej, odważnych rozwiązań, w tym kolejnych transformacji systemowych. Citizens-centered politics – opracowany i promowany przeze mnie model myślenia o polityce i działania w sferze polityk publicznych (tzw. public policies) – został stworzony w odpowiedzi na neoliberalne hasła, wieloletni zastój i wszechobecny marazm. Polityka zorientowana na obywateli, ich potrzeby i oczekiwania wymaga od nas przede wszystkim zmiany sposobu myślenia i działania w kierunku dóbr wspólnych, kolektywnej inteligencji, demokratyzacji systemów zarządzania oraz elastycznego podejścia.
Czy warto, by demokracja partycypacyjna i deliberatywna z odpowiednio zaprojektowanymi narzędziami cyfrowymi mogły uzupełnić lub nawet zastąpić jej tradycyjną, przedstawicielską formę z jej hierarchicznymi strukturami? Jeżeli wciąż nie są do końca Państwo przekonani, że „inna polityka jest możliwa” (i to nie tylko hasło partii Razem), zachęcam do samodzielnego zapoznania się z licznymi przykładami demokratycznych innowacji oraz dających nadzieję procesów partycypacyjnych z całego świata:
Participedia – globalna platforma crowdsourcingowa dla badaczy, aktywistów, praktyków oraz wszystkich zainteresowanych partycypacją publiczną i innowacjami demokratycznymi.
Atlas of Utopias – zbiór przykładów przekształceń systemów wodnych, energetycznych, żywnościowych i mieszkaniowych prowadzonych przez społeczności, zawierający historie z całego świata.
Czytaj też: Zachód wpada w kryzysu w kryzys. Zaczęła się epoka nie-pokoju
Dr Katarzyna Anna Klimowicz – aktywistka, filozofka polityki, wykładowczyni związana m.in. z uczelniami Collegium Civitas w Warszawie oraz Uniwersytetem Adama Mickiewicza w Poznaniu. Koordynowała m.in. European Democracy Network, Democratic Innovations in Youth Work oraz współpracę międzynarodową w organizacji Citizens For Europe w Berlinie. Policy Fellow w Democracy Lab w Das Progressive Zentrum.