„Tysiąc czołgów z Korei!” – ogłaszał w lipcu 2022 r. szef MON Mariusz Błaszczak. Od razu zamówił 180, w podstawowej koreańskiej wersji i w ramach szybkiej dostawy z importu. Reszta miała powstać w odmianie lepiej dostosowanej do polskich wymagań, we współpracy koreańsko-polskiej i z wiodącym udziałem polskiego przemysłu. Teraz dowiadujemy się, że zamówienie w Korei będzie powiększone, a produkcja w Polsce będzie dotyczyć „co najmniej 500” czołgów K2PL. O tym rachunku mniej chętnie mówią politycy i prezes.
Kiedy w ubiegły piątek w Wojskowych Zakładach Motoryzacyjnych w Poznaniu padało z ust szefa Polskiej Grupy Zbrojeniowej Sebastiana Chwałka sformułowanie o „co najmniej 500” czołgach, o zmianę zamiarów nikt nie zapytał. Już po fakcie Beata Perkowska z biura prasowego PGZ wyjaśniła „Polityce”: – Konsorcjum PGZ-WZM-Hyundai Rotem (koreański producent K2) ma dostarczyć łącznie 820 czołgów w wersji K2PL. I dalej: – 500 egzemplarzy z tej puli ma zostać wyprodukowane w WZM we współpracy z Hyundai Rotem, a 320 dostarczonych z Korei. Rzeczniczka zastrzegła jednak, że „finalna proporcja może zostać zmieniona w trakcie negocjacji zapisów umowy wykonawczej”. Na razie proporcja jest taka, że niemal dwukrotnie – w porównaniu z zapowiedziami – wzrośnie zamówienie dla Korei, a potencjalna pula dla polskiego przemysłu spadnie do połowy ogólnej liczby zapisanej w wielkim kontrakcie czołgowym.
Nie ma też gwarancji, że w ostatecznym rozrachunku proporcja ta ulegnie zmianie na korzyść polskiej zbrojeniówki. Głównie dlatego, że do produkcji nowoczesnych czołgów jest ona zwyczajnie nieprzygotowana, a narzucone przez MON tempo realizacji zamówienia nie zostawia wiele czasu na osiągnięcie gotowości. Ciągle również nie zapadły finalne ustalenia między MON, PGZ a Koreańczykami.
Czytaj też: Błaszczak wydaje miliardy. Koreańska inwazja i szok w zbrojeniówce
K2PL w wersji long/max?
Niewiadome dotyczą kwestii nawet tak podstawowej jak konfiguracja czołgu K2PL, czyli stopień modyfikacji, przebudowy i doposażenia konstrukcji w zgodzie z wymogami polskiej armii i możliwościami koreańskiego producenta oraz jego polskich partnerów (z myślą o produkcji u nas). Najgłośniejsza dyskusja dotycząca tego, jak miałby wyglądać K2 dla Polski, dotyczy jego rozmiarów – przez kilka ostatnich lat w rozmowach z polską stroną przedstawiciele producenta proponowali czołg większy i cięższy, niż sami używają, wydłużony o dodatkową oś jezdną (z boku modelu widać było siedem, a nie sześć kół). Większy pojazd pozwalałby na szersze możliwości konfiguracyjne, lepsze opancerzenie, montaż dodatkowych systemów w środku i na samym wozie. Jednak po nawiązaniu oficjalnej współpracy MON z Koreą Płd. i zapowiedzi gigantycznych zamówień padła ze strony inspektora wojsk lądowych sugestia, że K2PL nie będzie się istotnie różnił od oryginalnego K2. Po upływie kilku miesięcy nie ma ostatecznego stanowiska, co – jak można usłyszeć od zaangażowanego po obu stronach przemysłu – znacznie utrudnia jakiekolwiek dalsze ustalenia, nie mówiąc o tym, że istotnie zmienia budżet i czas realizacji całego przedsięwzięcia.
Bo K2PL w wersji long/max byłby de facto nową konstrukcją, która musiałaby przejść całą serię badań, testów i weryfikacji. W takim nowym modelu znacznie większy miałby być udział komponentów i wyposażenia polskiej produkcji, ale to z kolei zależy od tego, jak do finalnej konfiguracji odniesie się partner koreański. Nawet teoretycznie najłatwiejsze do montażu elementy optoelektroniczne i łączności mogą wymagać fizycznych zmian w konstrukcji. Trzecia sprawa to zakres „polonizacji” konstrukcji, czyli co z docelowego kształtu K2PL da się sensownie wyprodukować w Polsce.
Inny pakiet niewiadomych dotyczy składu konsorcjum przemysłowego. Nie jest tajemnicą, że Koreańczycy od lat promowali swój wyrób poprzez firmę spoza PGZ, choć również z Poznania. Chodzi o spółkę H. Cegielski, która ma co prawda legendarną historię, ale jej konkretne zdolności w zakresie produkcji czołgów dopiero musiałyby powstać. Zresztą podobnie w przypadku preferowanego przez MON i Ministerstwo Aktywów Państwowych partnera dla Hyundai Rotem, czyli Wojskowych Zakładów Motoryzacyjnych. Ta spółka ma bogate doświadczenie remontowe, również w zakresie czołgów, ale nigdy żadnego nie wyprodukowała. Deklarowane przez PGZ i MON ambicje są olbrzymie, dotyczą właściwie wszystkich głównych części składowych maszyn: od kadłuba przez wieżę po zawieszenie, zespół armaty, a także silnik i skrzynię biegów. To zaś oznacza konieczność postawienia kompletnej linii produkcyjnej oraz zaangażowania w produkcję innych partnerów (Koreańczycy zdołali już zastąpić niemiecki silnik własnym, ale przekładnię wciąż importują z Niemiec). Rzecznik Perkowska pisze: „Linie produkcyjne zostaną wyposażone głównie w urządzenia dostarczone bezpośrednio przez Hyundai Rotem, który przekazał również wytyczne co do organizacji zaplecza produkcyjnego”.
Bardziej skomplikowana jest kwestia finansowania inwestycji, bo „nie może zostać ujawniona do momentu finalizacji ustaleń w tym zakresie”. Co do roli Cegielskiego w konsorcjum też nie ma jasności. PGZ nie komentuje, bo to nie ich spółka. MON przy ostatniej okazji nawet się o Cegielskim nie zająknął, a wcześniej deklarował przejęcie tej firmy dla PGZ. Kłopot w tym, że ta ostatnia formalnie podlega MAP, a nieoficjalnie można tam usłyszeć, że taka akwizycja to nie tylko potencjalne zyski, ale i konkretne koszty. Na razie podobne dylematy rząd rozwiązuje dosypywaniem pieniędzy na inwestycje spoza budżetu MON.
Czytaj też: Koreańska sałatka z dokładką. Ogromne zakupy Błaszczaka
Od Kraba do czołgu
Na to wszystko nakłada się fakt, że produkcja czołgów to dla PGZ nowe zadanie i wyzwanie przekraczające wiele dotychczasowych. Hyundai Rotem także lepiej znany jest z jeżdżących w Warszawie od kilku lat tramwajów niż z produkcji czołgów, których nikomu wcześniej w takiej liczbie nie sprzedał (nie mówiąc o organizowaniu za granicą ich produkcji). Z drugiej strony PGZ ma już doświadczenia z Koreańczykami, bo podwozie do krabów pochodzi od firmy Hanwha, ale Hyundai to inna korporacja, a czołg to inny projekt. – Konieczne było uprzednie wypracowanie szczegółowego porozumienia przemysłowego, które wyklucza oparcie się na zbyt ogólnych ustaleniach – wyjaśnia dość oczywistą kwestię Beata Perkowska, tak naprawdę wskazując, że MON podjął gigantyczną współpracę z Koreą bez wystarczającego przygotowania przemysłowo-technologicznego. W normalnych warunkach to wykuwa się latami, ale teraz obowiązuje hasło, że „nie ma czasu”. Resort zresztą sam to przyznał w odpowiedzi na jedną z poselskich interpelacji, bo uciec od faktów nie mógł. Wymóg czasu dostaw jest nie do pogodzenia z organizacją produkcji w Polsce tak skomplikowanego sprzętu. Dlatego kolejnych 320 czołgów będzie z Korei, a co do reszty… to się okaże.
Czołgi K2 miały być dla Polski uzupełnieniem „strat” powstałych po znacznym transferze na rzecz Ukrainy, pomostem w kierunku dalszej „westernizacji” sprzętu pancernego, a jednocześnie kołem zamachowym dla odbudowy zdolności pancernych w przemyśle, do których zbrojeniówka przez ostatnie ponad 20 lat nie miała szczęścia. Ostatnim znaczącym dokonaniem w latach 90. była przebudowa T-72 do wersji PT-91, uwieńczona nawet sukcesem eksportowym Bumaru-Łabędy – sprzedażą „wypasionej” wersji tego czołgu do Malezji. Później nastąpiło przestawienie zwrotnicy na współpracę z Niemcami związaną z pozyskaniem używanych leopardów. Pakiet przemysłowy nie był imponujący i dotyczył innego zakładu, wspomnianej spółki WZM z Poznania, ale po niemal 20 latach doprowadził do zbudowania w niej linii remontowej. Dla firmy ze Śląska została znacznie tańsza, lecz paradoksalnie dość opłacalna dla niej modyfikacja, czyli remont i doposażenie starych T-72.
Równocześnie oba pancerne podmioty uczestniczyły w projekcie modernizacji najstarszych polskich leopardów, który z powodu opóźnień i przekroczenia budżetu trudno uznać za sukces, ale którego nikt na razie nie zatrzymał. Kiedy już wydawało się, że niemiecka strategia modernizacyjna „zatrybiła” i przyniosła jakiś sukces, pojawił się kierunek amerykański. Najpierw 250 nowych, a później kolejne 116 używanych abramsów (kto wie, czy na tym się skończy) zmieniło układ sił we flocie pancernej Polski. O produkcji nie mogło być mowy, ale utrzymanie przez kilkadziesiąt lat wozów z USA w liczbie większej, niż Polska miała leopardów, stało się od tej pory organizacyjnym wyzwaniem i biznesowym celem. Zakład z Poznania okazał się lepszy w tej rywalizacji i zagwarantował sobie udział w amerykańskim torcie, choć na razie nie wiadomo, jak grubo lukrowanym. Przyszłość wydawała się jasna aż do zeszłego roku.
Kongresmeni USA: Sprzedać Polsce abramsy, odstraszyć Rosję
Trudny zwrot na Daleki Wschód
Wielkie zamówienia z Korei spadły na PGZ jak grom z jasnego nieba. MON nie mógł całkiem polskiego przemysłu pominąć, więc ogłosił polonizację sprzętu, zanim zorientował się, co jest możliwe. Dopiero po jej ogłoszeniu centrala PGZ i kwalifikujące się do współpracy spółki usiadły do stołu, połączyły łączami wideo i zaczęły odwiedzać. Temat haubic był łatwiejszy z uwagi na pokrewieństwo konstrukcji, doświadczenia współpracy i lepsze przygotowanie konsorcjum Huty Stalowa Wola do produkcji dział samobieżnych. Dla czołgów to jest jednak za mało.
Pancerny zwrot na Daleki Wschód będzie więc trudny i może być kosztowny, a zanim przyniesie inwestycje, a tym bardziej zyski w Polsce, oznacza nowe olbrzymie zlecenie importowe. Jeśli kontrakt na 180 K2 z Korei wart był niecałe 3,5 mld dol., to można założyć, że 320 czołgów w wersji K2PL, o ile nie będzie się ona istotnie różnić, może kosztować przynajmniej ponad 6 mld. Warto przy tym zaznaczyć, że 250 najnowszych abramsów zamówionych w 2022 r. będzie kosztować polskiego podatnika 4,75 mld dol., co oznacza, że „na sztukę czołgu” K2 wcale nie wypadają w naszych kontraktach taniej (na cenę ma też wpływ zawartość całego pakietu). Głównym bonusem z koreańskiej transakcji miała być właśnie – prawie nieosiągalna w relacjach z Amerykanami – możliwość produkcji czołgów w Polsce. Perturbacje na samym początku tego projektu wynikają z jego nieprzygotowania przed podjęciem decyzji. Przemysł po obu stronach został postawiony przez polityków w sytuacji bezalternatywnej, ale nie jest w stanie „przeskoczyć” ograniczeń technicznych, organizacyjnych czy finansowych.
Czytaj też: Czy przecenialiśmy armię Rosji? Mówi znany zachodni analityk