Prokuratura wszczęła śledztwo „w sprawie” maili Dworczyka. A konkretnie w sprawie ujawnienia „wbrew przepisom ustawy” informacji „tajnych” i „ściśle tajnych”. I ujawnienia informacji „zastrzeżonych” i „poufnych” „osobie nieuprawnionej” przez osobę, która ma dostęp do niej ze względu na obowiązki służbowe.
Śledztwo zostało wszczęte po kilkunastu miesiącach od zawiadomienia złożonego do prokuratury przez posłów Koalicji Obywatelskiej Cezarego Tomczyka i Adama Szłapki. Ich doniesienie dotyczyło tajnych informacji wojskowych, jakie przesłał płk Krzysztof Gaj ze swojej prywatnej skrzynki mailowej na prywatną skrzynkę ówczesnego szefa kancelarii premiera Michała Dworczyka. Jak podaje TVN24, w grudniu 2017 r., gdy Dworczyk objął stanowisko szefa kancelarii premiera, zbudował podległy sobie departament analiz obronnych zwany „małym MON-em”, by kontrolować działania ówczesnego ministra obrony Antoniego Macierewicza. Płk Gaj pracował dla Dworczyka jako emerytowany ekspert. Miał – jak podaje Onet.pl – dostęp do wszelkich tajemnic wojskowych. Można przypuszczać, że takie poświadczenie bezpieczeństwa miał też minister Dworczyk. Zatem obaj mogliby być oskarżeni za przekazywanie takich informacji w prywatnej, łatwo dostępnej, jak się okazało, korespondencji mailowej.
Posłowie Szłapka i Tomczyk podkreślają, że to pierwszy przypadek w trwającej od 2018 r. „aferze mailowej”, czyli maili Dworczyka ujawnianych przez komunikator Telegram. Oto państwo uznaje formalnie, że owa afera miała miejsce.
Czytaj też: Przegląd maili pisowskiej władzy, czyli kulisy rządów PiS
Maile Dworczyka: Ziobro wkracza do gry
Śledztwo wszczyna się, jeśli zaistnienie przestępstwa zostało dostatecznie uprawdopodobnione. Zatem w tej sprawie prokuratura w postępowaniu sprawdzającym doszła do wniosku, że maile Dworczyka to nie fejk i że przekazywanie w drodze prywatnej korespondencji mailowej tajemnic państwowych to nie aferka towarzyska – jak to bywało przedstawiane – i nie tylko skandal polityczny obnażający państwo PiS sklecane na sznurki i rządzone telefonicznie, ale też możliwe przestępstwo.
Ale trudno też nie zauważyć, że do gry wkroczył Zbigniew Ziobro.
To było spodziewane, że prędzej czy później bratobójcza zimna wojna w łonie (nie)Zjednoczonej Prawicy stanie się wojną nie tylko na słowa i posady. Szczególnie jeśli stroną konfliktu jest prokurator generalny, w dodatku skonfliktowany personalnie z premierem i jego ludźmi, a czas jest przedwyborczy.
Wkroczenie Ziobry do gry jest oczywiste, bo prokuratura nie robi – przynajmniej tam, gdzie sprawa pachnie polityką – nic bez jego woli i wiedzy. Jest oczywiste także dlatego, że on sam napisał sobie prawo o prokuraturze tak, że jest odpowiedzialny za każde śledztwo – i to, które jest, i to, którego wszczęcia prokuratura odmawia. Może on bowiem żądać wszelkich informacji o sprawach w prokuraturze, wydać każde polecenie dotyczące śledztwa, zmienić każdą decyzję prokuratora, a także przejąć do własnego prowadzenia każdą sprawę. Zatem teraz mamy sprawę Ziobry z Morawieckim. A właściwie miecz Damoklesa, który Ziobro zawiesił nad PiS.
Czytaj też: Afera mailowa. Ile ma do powiedzenia „prezes Julia”?
Co zrobi Morawiecki: z Dworczykiem i ze sobą
Miecz spadnie, jeśli śledztwo zmieni się z takiego „w sprawie” na takie „przeciwko”. Ale ta sytuacja daje jeszcze więcej możliwości. Skoro jest śledztwo, to są możliwe działania operacyjne w stosunku do ewentualnych podejrzanych – a więc m.in. podsłuchy i kontrola korespondencji Michała Dworczyka, a zatem także innych członków rządu Morawieckiego. Dzięki śledztwu w sprawie rzekomych oszustw vatowskich w inowrocławskim ratuszu podsłuchiwano m.in. Krzysztofa Brejzę w czasie, gdy był szefem sztabu wyborczego KO. Teraz znowu mamy okres przedwyborczy i wiele ciekawego można by się dowiedzieć np. o negocjacjach miejsc na listach, inwigilując najbliższego współpracownika premiera.
Kolejny pożytek: Zbigniew Ziobro dał sobie prawo do dowolnego, selektywnego ujawniania materiałów ze śledztw. Skoro już bada „maile Dworczyka”, to ma dostęp nie tylko do tych, które ujawnia Telegram, ale do wszystkich (w dzisiejszych czasach usunięte można odzyskać). Zresztą prokurator generalny nie musi ujawniać osobiście. Nawet nie trzeba tego robić w żadnej oficjalnej procedurze. Wystarczy podrzucić dziennikarzom informacje pod stołem, jak to było w sprawie afery w inowrocławskim ratuszu czy przy próbie postawienia zarzutów Romanowi Giertychowi.
Tak więc przed szefem mającego śladowe poparcie ugrupowania Solidarna Polska szerokie możliwości i zachęcające perspektywy. Nieco gorsze przed Jarosławem Kaczyńskim, który dał mu władzę nad wszystkim, co prezes wolałby ukryć.
A przed premierem Morawieckim decyzja: co zrobić z Michałem Dworczykiem, skoro prokuratura doszła do wniosku, że mamy do czynienia z uprawdopodobnionym przestępstwem?
No i co zrobić z samym sobą, skoro też prowadziło się korespondencję na temat spraw bezpośrednio związanych z rządzeniem państwem, w tym takich, których ujawnienie może zaszkodzić interesom gospodarczym Polski, na prywatnej skrzynce mailowej?
Czytaj też: Tak PiS „robi politykę” i swoje gejmczendżery