Kraj

Tomczyk dla „Polityki”: Kaczyński traktuje policję jak własną firmę ochroniarską

Policja pilnuje spotkania Jarosława Kaczyńskiego z sympatykami w Szczecinie. Policja pilnuje spotkania Jarosława Kaczyńskiego z sympatykami w Szczecinie. Cezary Aszkielowicz / Agencja Wyborcza.pl
Tego typu siły w latach 90. stosowało się chyba tylko do zabezpieczania spotkań kibiców ŁKS z kibicami Legii. Czy wizyta Kaczyńskiego w jakimś mieście także wymaga takiej ochrony? – zastanawia się Cezary Tomczyk z Koalicji Obywatelskiej.

NORBERT FRĄTCZAK: Rozesłał pan zapytania do regionalnych komend policji o to, ilu funkcjonariuszy zabezpieczało wizyty Jarosława Kaczyńskiego w poszczególnych województwach oraz ile wynosił koszt tych zabezpieczeń. Dlaczego?
CEZARY TOMCZYK: Punktem wyjścia były ubiegłoroczne spotkania prezesa Kaczyńskiego z mieszkańcami kilkudziesięciu miast w całej Polsce. Choć „z mieszkańcami” spotkania te były tylko z nazwy. W rzeczywistości tournée Kaczyńskiego było fasadą – osoby uczestniczące w jego wizytach były starannie selekcjonowane i zwożone z terenu, prawdziwi mieszkańcy zaś nie dostąpili zaszczytu spotkania z szefem PiS.

Na straży tej fasady stała polska policja, która pilnowała, by nikt nieproszony nie zakłócał Kaczyńskiemu spokoju. Mówiąc wprost: mundurowych użyto w roli firmy ochroniarskiej odgradzającej prezesa Kaczyńskiego od społeczeństwa. To doskonale pokazuje, kogo najbardziej boi się partia rządząca. A boi się prawdziwych wyborców, także tych, którzy z różnych powodów oddali na nią głosy w poprzednich wyborach. Ludzie mają prawo się tego dowiedzieć. Dlatego właśnie wysłałem zapytania o to, ilu funkcjonariuszy zabezpieczało wizyty Kaczyńskiego.

Czytaj też: Jarosław, Wielki Szu i „landlord”

Kiedy wysłał pan te zapytania?
Wysyłałem je sukcesywnie w ślad za występami prezesa. Do tej pory odwiedził 59 okręgów senackich. Według sekretarza generalnego PiS Krzysztofa Sobolewskiego było to w sumie 80, 90 spotkań. Każde zabezpieczane przez setki mundurowych. W skali kraju daje nam to kilkanaście tysięcy policjantów zajmujących się odgradzaniem prezesa od wyborców.

Ale tego nie wiemy od policji, bo większość komend wojewódzkich, wbrew przepisom, nie odpowiedziała na pana pytanie.
Do tej pory odpowiedziały trzy. Komenda w warmińsko-mazurskim przekazała, że spotkanie w Olsztynie zabezpieczało 126 funkcjonariuszy. W Ostródzie 100. I 97 w Ełku. Wszystkie te spotkania miały miejsce tego samego dnia. Ponad 300 policjantów z jednego tylko województwa ochraniało prezesa w ciągu jednej doby. Mamy podstawy sądzić, że na spotkaniach w innych miastach było podobnie. Widzieliśmy to w naszych telewizorach. Stacje pokazywały protesty okolicznych mieszkańców wobec wystąpień Kaczyńskiego i tłumy mundurowych, którzy je zabezpieczali.

No właśnie – były protesty. Może więc Kaczyński miał prawo czuć się w niebezpieczeństwie i obecność policji była uzasadniona?
Z danych przesłanych przez komendę wojewódzką w Gdańsku wynika, że spotkanie prezesa w Chojnicach – partyjne, z działaczami i zwolennikami – zabezpieczało aż 292 policjantów. A uroczystości związane z zakończeniem przekopu Mierzei Wiślanej, także z udziałem Kaczyńskiego – 828. Tego typu siły w latach 90. stosowało się chyba tylko do zabezpieczania spotkań kibiców ŁKS z kibicami Legii. Czy wizyta Kaczyńskiego w jakimś mieście także wymaga takiej ochrony?

Pomorska policja twierdzi, że nie zabezpieczała wizyt posła Kaczyńskiego, tylko „realizowała zabezpieczenia dwóch wydarzeń, podczas których gościem był Jarosław Kaczyński”.
Te wyjaśnienia nie trzymają się kupy. Blisko 300 policjantów w Chojnicach? Podejrzewam, że samych realnie zainteresowanych spotkaniem z Kaczyńskim było mniej niż mundurowych. Przypomnę, że mówimy o wizycie szeregowego posła w 40-tys. mieście, nie konwencji partyjnej. Sami mieszkańcy mówili później, że chcieli wziąć udział w tym „otwartym” spotkaniu, ale policja im to uniemożliwiała.

„Słyszeliśmy przed chwilą, jak się dobijano siłą, by wejść do tej sali, żeby uniemożliwić to spotkanie. Jesteśmy gotowi odpowiadać na każde pytanie, dyskutować z każdym. Ale dyskutować, a nie uczestniczyć w awanturach albo nawet w bójkach” – przekonywał Kaczyński podczas rzeczonego spotkania. „Po co sprowadziliście tutaj 400 policjantów? Czego ty się boisz, człowieku? To jest odwaga?” – zapytał ktoś z sali.
Też nie rozumiem, jak można bać się wyborców. I to bać do tego stopnia, żeby obstawić się tyloma mundurowymi. Dlaczego tak licznie zabezpieczali to spotkanie? Naprawdę było aż tak zagrożone? Przecież ci policjanci z pewnością mieli mnóstwo ważnych zadań, innych niż ochrona Kaczyńskiego. Tymczasem zamiast łapać bandytów i dbać o bezpieczeństwo mieszkańców, dbali o dobre samopoczucie prezesa.

Przy czym proszę mnie dobrze zrozumieć – ja traktuję policję jako ofiarę tej sytuacji. Staję w obronie funkcjonariuszy, którzy są wykorzystywani przez zwierzchników politycznych jako firma ochroniarska. Jazda na wysięgniku pod oknami ludzi w miesięcznicę smoleńską czy pilnowanie pomnika smoleńskiego w Warszawie 24 godziny na dobę? Przecież to sprowadza rolę policji do groteski.

Dlaczego więc komendy wojewódzkie tak niechętnie odpowiadają na pańskie wnioski?
Komendanci boją się swoich zwierzchników, bo wiedzą, że dane, o które proszę, są bulwersujące. Rządzący trzymają ich tak twardo, że wolą się narazić prawu, nie odpowiadając na wystąpienie poselskie, niż narazić się swoim zwierzchnikom. To paradoks tej sytuacji, bo kto ma dbać o przestrzeganie prawa, jeżeli nie policja?

Co z tym zrobić?
Chciałbym, żeby polska policja była państwowa, a nie partyjna. Wykonywała swoje obowiązki niezależnie od tego, kto rządzi krajem. Pod rządami Kaczyńskiego policja została perfidnie wykorzystana do odgradzania ludzi od polityków podczas partyjnych imprez, bo zabezpieczaniem trudno to nazwać. To prawdopodobnie najbardziej jaskrawy przykład tego, jak PiS próbuje z polskiego państwa uczynić państwo prywatne. Zamierzam to pokazać, dlatego będę upubliczniał kolejne dane z komend wojewódzkich. Jeżeli będą miały odwagę je ujawnić.

Czytaj też: Kaczyński ruszył w Polskę, reporter „Polityki” pojechał za nim

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną