Mija pierwszy rok pierwszej światowej wojny XXI w. Od 24 lutego 2022 r. Ukraina jest polem bitwy, w której pośrednio uczestniczy już 50 państw antyputinowskiej koalicji, a jej skutki dotykają całego globu. Bilans tych 12 miesięcy jest straszny: zapewne ćwierć miliona zabitych i rannych – po obu stronach, bo przecież widzimy, jak rosyjskie oddziały są prowadzone na rzeź; zdewastowane dziesiątki ukraińskich miast i wsi, tysiące budynków obróconych w ruinę, zniszczona infrastruktura, miliony uchodźców, uciekinierów i wygnańców, destabilizacja światowej gospodarki, kryzys energetyczny, setki miliardów dolarów wydane na zbrojenia, zamiast na cokolwiek użytecznego; tysiące rakiet, samolotów, czołgów, armat, pojazdów ulegających wzajemnemu niszczeniu – największy, najtragiczniejszy absurd XXI w. Kiedy się patrzy na nabrzmiałą od pychy i chyba od sterydów twarz Putina – a ostatnio częściej się pokazuje publicznie – pierwsze, co przychodzi do głowy, to retoryczne pytanie: coś ty, człowieku, narobił?
Po roku wojny wciąż nie ma szans na pokój, nawet na rozejm. Przeciwnie – wszyscy obawiają się, że Putin uczci tę rocznicę fajerwerkami, znów wystrzeli na Ukrainę, gdzie popadnie, setki swoich rakiet. Być może ruszy też przygotowywana od tygodni ofensywa, bo, jak twierdzą analitycy, Putinowi zaczyna się spieszyć: zanim na front dotrą obiecane czołgi, wyrzutnie, amunicja, chciałby chociaż zająć całe obwody doniecki i ługański. To mogłoby dać mu pretekst, aby ogłosić sukces, może nawet koniec „specjalnej operacji wojskowej”, i rozpocząć naciski na Zachód, aby uznał fakty dokonane.
Takie są ostatnio spekulacje. Ale sojusznicy Ukrainy zebrani w Monachium i sam Joe Biden, podczas nieoczekiwanej wizyty w Kijowie, uspokajali: nie będzie żadnych negocjacji z Putinem – osobiście odpowiedzialnym za zbrodnie przeciw ludzkości; nie będzie też pokoju, dopóki Rosjanie nie wycofają się z okupowanych terytoriów.