Mądrość ludowa powiada, że każda władza to złodzieje. To prawda – z tą tylko różnicą, że w niektórych krajach i przy niektórych rządach znacznie mniej niż w innych krajach i przy innych rządach. Poza tym w jednych krajach złodzieje czasami idą do więzienia, a w innych same płotki albo nikt. Zgadnijcie, w jakim kraju my żyjemy.
PiS „kradnie, ale się dzieli”
Inna mądrość ludowa zachęca do głosowania na taką partię, która choć kradnie, to się dzieli, czyli wprawdzie skorumpowaną, lecz gwarantującą tzw. transfery socjalne w kierunku swoich wyborców. Trudno pochwalać cynizm i egoizm, lecz w kraju, w którym jeszcze nigdy nie było naprawdę dobrego i budzącego szacunek rządu, a więź obywateli z państwem ma charakter niemal wyłącznie ceremonialny i symboliczny, takie postawy są całkiem zrozumiałe. Wiedzą o tym demagodzy, chętnie popisujący się przed narodem swoim najbezczelniejszym cynizmem i złodziejstwem. Dają w ten sposób do zrozumienia, że są tacy, jakimi lud sobie ich wyobraża, tyle że jeszcze bardziej. Na dodatek są szczerzy, nie udają (tak jak „tamci”), że są kimś lepszym, a szczerość domaga się przecież nagrody. Patrzaj, jaki ze mnie swój chłop! Kradnę jak każdy, lecz robię to na twoich oczach, bo jestem wobec ciebie uczciwy! To tylko jeden z mechanizmów napędzających oszałamiające złodziejstwo, które na oczach zgorszonej lub rozbawionej opinii publicznej z coraz większym, jakby straceńczym zapamiętaniem uprawia PiS.
Zanim spróbuję dociec pozostałych przyczyn tej pornografii złodziejstwa, chciałbym przypomnieć, z czym mamy do czynienia w ostatnich dniach. Otóż minister Czarnek, nie bacząc na procedury i liczne negatywne opinie recenzentów, w dętym konkursie rozdał 40 mln zł organizacjom pozarządowym – głównie zaprzyjaźnionym z ministrem, PiS i Kościołem. Fikcyjne konkursy, będące w istocie „skokiem na kasę”, są codziennością w różnych resortach. Ten konkurs różnił się jednakże od innych możliwością przeznaczenia otrzymanej dotacji na zakup nieruchomości oraz wspomnianym zlekceważeniem opinii recenzentów powołanych do opiniowania wniosków.
Dotychczas po prostu wyprowadzało się gotówkę (w ilościach, wobec których „willa plus” naprawdę niewiele znaczy) do rozmaitych „instytutów” i „fundacji”, będących po prostu przybudówkami partii, źródłem zarobku dla jej kadr oraz rezerwuarem lewej (aczkolwiek „wypranej”) kasy na wybory i propagandę. W razie jakichś „konkursów” na recenzentów brało się „swoich”, żeby było wiadomo, że ksiądz ma dostać, że Bąkiewicz ze swymi „narodowcami” ma dostać itd. Dla niepoznaki, a częściowo również w ramach polityki korumpowania opozycji, jakieś drobne przeznaczano na NGO-sy spoza partyjnej listy.
Willa plus. 15 lat szybko zleci
Co do nieruchomości natomiast to już o. Rydzyk czy p. Bąkiewicz musieli sobie zadziałać we własnym zakresie, „ubogaceni” rządową gotówką. Oczywiście wszystko to jest – w sensie moralnym – zwykłe złodziejstwo, ale troszkę zakamuflowane. Tym razem kamuflażu i wstydu nie ma. Słynący z maili, a dokładnie z ich haniebnej treści, minister Michał Dworczyk ma fundację „Wolność i demokracja” (odkąd jest szefem kancelarii premiera, formalnie już swoją fundacją nie zarządza, choć pamięta, żeby co roku dostała z jego urzędu milionik czy dwa), której całkiem przypadkiem minister Czarnek dał 4,9 mln zł na zakup willi na Żoliborzu. Znajomy ksiądz Henryk Witczyk, prezes malutkiej fundacji DABA, otrzymał od znajomego ministra 2 mln zł. Fundacja „Megafon”, o której mimo głośnej nazwy nikt nie słyszał (może dlatego, że powstała w sam raz jakby na konkurs), dostała na zakup nieruchomości 4,5 mln zł. Tak się składa, że jej szefem jest Marek Hryniewicz, urzędnik z Kancelarii Prezydenta.
I tak dalej. Niestety, taki szum się zrobił wokół „willi plus”, że Czarnek każe swoim beneficjentom podpisać „aneks”, że nie sprzedadzą nieruchomości przez całe 15 lat. Cóż, powynajmują, pomieszkają troszkę, a latka szybko zlecą. Co to jest 15 lat dla dorosłego człowieka?
W ślady Czarnka poszedł jego kolega, minister sportu i turystyki Kamil Bortniczuk. Należy do Partii Republikańskiej i najwyraźniej ma jakąś słabość do posła klubu PiS i swego kolegi partyjnego Mieczysława Baszki, którego nader hojnie obsypuje wielomilionowymi dotacjami, nie zapominając przy tym o 10 proc. na koszty własne zarządzanego przez niego stowarzyszenia Krajowe Zrzeszenie Ludowe Zespoły Sportowe. Ostatnio w ramach konkursu „Sport dla wszystkich” Baszko zgarnął prawie połowę całej 30-milionowej puli. Resztę pieniędzy minister rozdzielił pomiędzy siedem organizacji. 1072, w tym poważne związki sportowe, odeszły z kwitkiem.
Oczywiście to nie są żadne wielkie rzeczy w porównaniu z aferą respiratorową ministrów Szumowskiego i Cieszyńskiego czy regularnym wykorzystywaniem przez ministra Ziobrę mającego służyć ofiarom przestępstw Funduszu Sprawiedliwości do celów politycznej autopromocji. Inna jest jednak atmosfera, inny poziom bezczelności. Gdy Jarosław Kaczyński mówił do swego powinowatego, któremu nie chciał zapłacić za wykonane usługi związane z przygotowaniem budowy dwóch wieżowców dla PiS przy ul. Srebrnej w Warszawie, żeby sobie poszedł z tym do sądu, to nie wiedział, że jest nagrywany. Zapewne też nie było mu w smak, gdy cała Polska się dowiedziała, że najbezczelniej w świecie zbawca narodu nie płaci za zamawiane usługi. Jednakże dziś może i sam by się nagrał. Przyszła bowiem osobliwa moda na chamstwo.
Kowalski wstaje i klaszcze
Wyjątkowym i z pewnością zapamiętanym przez politologów przypadkiem ostentacji i buty było przemówienie sejmowe wiceministra rolnictwa Janusza Kowalskiego z 8 lutego. A raczej nie tyle przemówienie, ile popis bezprzykładnego chamstwa w postaci wulgarnych wyzwisk pod adresem opozycji, zakończony czymś, co dotychczas znaliśmy jedynie z praktyki politycznej rewolucji komunistycznej na kolejnych jej etapach. I to nie w polskim, lecz raczej sowieckim parlamencie. Otóż Kowalski wydał komendę nakazującą posłom PiS wstać i klaskać na cześć ministra Czarnka, bo w debacie sejmowej chodziło właśnie o „willę plus”. I posłowie PiS wstali i klaskali.
Dlaczego Kowalski poważył się na upokorzenie całej sejmowej reprezentacji PiS łącznie z jej kierownictwem? Bo że o upokorzenie tu chodziło, to jest bezsporne. Nawet gdyby ktoś nie miał ochoty tańczyć, jak mu Kowalski zagra, i nie chciał brać udziału w tej bezczelnej błazenadzie, to i tak musiał, bo nieprzyłączenie się do owacji oznaczałoby demonstrację i niesubordynację, a to z kolei musiałoby skutkować skreśleniem z list wyborczych.
No więc dlaczego Kowalski to zrobił? Otóż sądzę, że zagrał va banque. Zablefował na oczach Kaczyńskiego, żeby mu pokazać, że jest liderem nowej „kultury bezczelności”, a jego służalczość nie ma granic. Poczciwi, „moralnie analogowi” posłowie PiS musieli pomyśleć, że na wycięcie tego numeru dostał pozwolenie od Kaczyńskiego. Przecież sam z siebie by się nie ważył! Sądzę jednak, iż Kowalskiemu wystarczyło, że zaszokował ludzi swoją bezczelnością. Aby sobie to wyjaśnić, musieli założyć, że uzgodnił to z szefem. Co do Kaczyńskiego to zapewne Kowalski liczy, że prezesowi spodoba się, że taki z niego kozak.
Być może Kowalski ma rację i się nie przeliczy, bo z pewnością PiS przed wyborami umyślnie prowokuje opozycję swoją bezczelnością i bezkarnością. Ma nadzieję na poklask i podziw tej części elektoratu, która z zasady pogardza słabszymi i bezsilnymi. Opozycja jest zaś wobec złodziejstwa bezsilna, a ta bezsilność to dla wielu wyborców grzech nie do wybaczenia. W przeciwieństwie do złodziejstwa. „Słychać wycie? Znakomicie!” – to oryginalny wynalazek (a)moralności publicznej ostatnich lat. Upadliśmy już tak nisko, że nie pozostaje nam nic, tylko duma z rekordowej degrengolady. Zawsze to jakiś sukces. I faktycznie – są tacy, którzy są dumni. PiS będzie więc jeździł kijem po klatce z lwem Tuskiem, a przy okazji pozwoli swoim nachapać się do oporu. Przyda się na wypadek przegranej, a na wypadek wygranej tym bardziej.
Teraz Obajtek z Orlenem?
Narastające złodziejstwo władzy to częściowo efekt rozbisurmanienia i rosnącego z czasem poczucia wszechmocy i bezkarności, a częściowo strategia polityczna. Do cna skorumpowana władza nie ma już nic do ukrycia ani do stracenia. Nie ma nic do ukrycia, bo przecież wszyscy wiedzą, jak jest. Czas udawania i zachowania pozorów już się skończył. Nie ma nic do stracenia, bo w pojęciu typowego „pisowca” po ewentualnym dojściu opozycji do władzy albo będzie zwyczajowa „gruba kreska”, albo będą rozliczenia. Tyle że w przypadku jakichś rozliczeń nie da się przewidzieć, na kogo padnie. Umoczeni są wszyscy, a wszystkich przecież nie wsadzą. Najwyżej co dziesiątego. W takiej sytuacji lepiej korzystać, póki szef pozwala.
To, co robi dziś PiS, przypomina żołnierski szaber. Na komendę generała prości żołnierze idą rabować, bo w końcu coś im się za tę całą walkę należy. Żołnierze Kaczyńskiego też tak myślą, bo uczono ich od zawsze tej wielkiej prawdy, że „wszyscy kradną”. Do tej mądrości dodają swoją: że jak kraść, to z fasonem i na całego, a nie tak tchórzliwie, po kryjomu, z zachowaniem pozorów, jak „ci od Tuska”.
Lektura prasy każe przypuszczać, że kolejny odcinek złodziejskiej opery mydlanej będzie (który to już raz?) o Danielu Obajtku i łamaniu „ustawy kominowej” przez zarząd Orlenu. Znów dowiemy się, że jakieś pieniądze po prostu się należały. Tyle że tym razem to nie żadne drobniaki, lecz prawdziwe miliony. Takie miliony, co naprawdę mogą zaimponować. I właśnie to słowo stanowi klucz do zagadki. PiS odwołuje się do takiego elektoratu, któremu trzeba czymś imponować. Tym czymś może być nawet hucpa i uwłaszczanie się na państwowym majątku. Bo jednak co mistrz, to mistrz.