Słowo „czołg” już się pojawia, choć niesłusznie. Bojowe wozy piechoty i opancerzone wozy wsparcia nimi nie są, ale i tak będą nową jakością na polu walki.
Czytaj też: Poligon Ukraina. Wojna to niezrównany test dla broni
Berlin razem z Waszyngtonem
To nie są dla Putina udane święta. Przed prawosławnym Bożym Narodzeniem jego armia ponosiła dramatycznie ciężkie straty na relatywnie niewielkim froncie walk w Donbasie. Ukraińcy dziesiątkami wybijali oficerów na stanowiskach dowodzenia i setkami świeżo zmobilizowanych żołnierzy śpiących w zaimprowizowanych w szkolnym budynku polowych koszarach. Do opinii publicznej przedostają się już nie plotki, a dowody ostrych tarć o sprzęt i amunicję między „prywatną armią” wagnerowców Jewgienija Prigożyna a kierownictwem rosyjskiego resortu obrony i sztabem generalnym. I kiedy już wydawało się, że nadejdzie chwila spokoju wraz z zapowiedzianym przez Moskwę 36-godzinnym zawieszeniem broni, jak na złość Dziadek Mróz przyniósł jeszcze „prezenty”, z których na Kremlu nikt się nie ucieszy – zapowiedzi wysłania Ukrainie do walki nowego typu sprzętu wojskowego z Zachodu.
Stany Zjednoczone i Niemcy w czwartek ogłosiły przekazanie wozów bojowych piechoty Bradley i Marder, a Berlin dołożył do tego swoją baterię obrony powietrznej Patriot. Joe Biden i Olaf Scholz nie poinformowali o liczbie pojazdów, ale nieoficjalnie krążą informacje o 50 sztukach jednych i drugich opancerzonych wozów gąsienicowych. Czyli mniej więcej po batalionie zmechanizowanej piechoty. Przed amerykańską i niemiecką ogłoszona została decyzja Francji, która przekaże siłom zbrojnym Ukrainy kołowe pojazdy opancerzone AMX-10RC, uzbrojone w czołgową armatę.