Koniec roku to czas podsumowań, podsumujmy zatem aferę z komendantem Jarosławem Szymczykiem. Zgadzam się, że wszystkiemu winni są Ukraińcy, którzy nie musieli Szymczyka do siebie zapraszać, a jak już byli tak nieostrożni, że zaprosili, niepotrzebnie dawali mu w prezencie nabitą broń. Na pewno znali kawały o policjantach, musieli wiedzieć, czym to grozi. Dobrze, że z-ca szefa Państwowej Służby Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych, odpowiedzialny za użycie przez Szymczyka granatnika, został zawieszony i nie będzie już rozdawał żadnych prezentów.
Z drugiej strony zastanawiam się, co innego Ukraińcy mieli Szymczykowi dać? Wyszywaną makatkę, obrus, okolicznościowy kryształ? Cholera wie, co komendant zrobiłby w gabinecie z tym kryształem; mógł mu ten kryształ np. spaść na podłogę, przebijając strop i raniąc znajdujących się w pomieszczeniu oficerów. Albo na skutek niezachowania ostrożności przypadkowo wylecieć przez okno, uderzając w głowę jakiegoś przechodnia.
Minister Mariusz Kamiński od wielu dni zapewnia, że komendant jest ofiarą. Nie ma powodu mu nie wierzyć, w końcu zna Szymczyka od lat. Z tym że to tylko potwierdza winę Ukraińców, bo dlaczego takiej ofierze dawali w prezencie granatniki. Co z tego, że były zużyte i przerobione na tubę do słuchania muzyki; jeśli Szymczyk jest taką ofiarą, jak przedstawia to Kamiński, było jasne, że i tak wystrzelą i uszkodzą strop. Moim zdaniem ktoś taki zrobiłby sobie krzywdę, nawet bawiąc się mopem albo rurą od odkurzacza.
Pytanie, jak taka ofiara doszła do stanowiska komendanta głównego policji, pozostaje na razie bez odpowiedzi. Może dostał tę posadę, bo dobrze gotował, a na kolacje zapraszał ministra Kamińskiego? Dziwne, że nic mu się nie przypalało i nie doszło do wybuchu kuchenki.
Niestety Szymczyk to niejedyna ofiara zajmująca wysokie stanowisko w państwie PiS.