Miało być koronkowo. Mateusz Morawiecki wiele tygodni pracował nad porozumieniem z Komisją Europejską dającym perspektywę na wypłatę pieniędzy z unijnych funduszy na realizację inwestycji z Krajowego Planu Odbudowy. Premier, przestraszony wysoką rentownością polskich obligacji, potrzebował tego sukcesu, by wzmocnić gospodarkę. Za chęcią kompromisu stały też motywacje czysto polityczne – to byłby osobisty sukces Morawieckiego, który nie dość, że załatwiłby pieniądze, to jeszcze wytrąciłby z rąk opozycji argumenty w kampanii wyborczej.
Czytaj też: Ile zer ma Ziobro? Najdroższy minister świata
Morawiecki się potknął o piłkę
Sam początek akcji był nawet udany. Morawiecki przekonał Jarosława Kaczyńskiego, że fundusze na KPO są ważne i że warto ustąpić Brukseli w sprawie sądownictwa. Minister ds. europejskich Szymon Szynkowski vel Sęk wytrwale negocjował kompromis z komisarzami. Solidarną Polskę i jej głos sprzeciwu można było zignorować, opozycja w całości lub części musiałaby wszak poprzeć coś, co da Polsce unijne miliardy.
We wtorek 13 grudnia, tuż po upadku wniosku o wotum nieufności dla Zbigniewa Ziobry, na stronie sejmowej został opublikowany projekt nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym, a politycy PiS zaczęli przekonywać w mediach, że to kompromis trudny, ale konieczny.