A było już tak pięknie. Wprawdzie na początku doszło do drobnej niezręczności i 21 listopada Mariusz Błaszczak „z satysfakcją” przyjął zgłoszoną po incydencie w Przewodowie niemiecką propozycję rozmieszczenia w Polsce rakiet Patriot. Ale dwa dni później Jarosław Kaczyński wszystko wytłumaczył: jeśli Niemcy chcą komuś dawać patrioty, niech dają Ukraińcom. I minister obrony musiał połknąć swój język.
W propozycji Kaczyńskiego oczywiście wcale nie chodziło o Ukrainę, ale o to, żeby propozycja Berlina upadła, a prezes PiS miał kolejną okazję, by przywalić Niemcom. Cała operacja miała służyć wzmocnieniu kampanijnego przekazu: że naszym głównym wrogiem są Niemcy oraz ich pomocnicy, czyli opozycja z Donaldem Tuskiem na czele oraz Komisja Europejska. Jakby to wyglądało: nasz przeciwnik przekazuje nam swoje rakiety, żeby wzmocnić nasze bezpieczeństwo?
Czytaj też: Niemieckie patrioty. Żadna ze stron nie mogła oblać tego testu
Casting na wroga nr 1
Niemcy wygrali pisowski kampanijny casting na wroga Polski nr 1 już podczas letniego objazdu prezesa Kaczyńskiego po kraju. PiS w kampanii zawsze takiego przeciwnika miał: w 2015 r. tę funkcję spełniali uchodźcy, a w latach 2018–20 „gender” i społeczność LGBT (dla niepoznaki nazwana ideologią). Tym razem prezes testował kilku innych kandydatów: osoby transpłciowe, Brukselę, oczywiście Donalda Tuska, ale z jakiegoś powodu Niemcy wydali się spin doktorom najbardziej nośni na wybory parlamentarne 2023 r.
I 1 września się zaczęło: w 73. rocznicę wybuchu II wojny światowej na Zamku Królewskim prezes PiS zażądał od Niemiec ponad 6 bln zł reparacji. Podczas kolejnych objazdów po kraju opowiadał, jak to od ponad stu lat Niemcy konsekwentnie realizują plan, który ma sprawić, że Polska przestanie się rozwijać. Że „pokojowymi metodami próbują osiągnąć to, co kiedyś chcieli zrealizować metodami militarnymi”. Że traktują Polaków w sposób rasistowski itd. itp.
Antyniemiecka retoryka miała odwrócić uwagę od licznych problemów Zjednoczonej Prawicy: rosnącej inflacji, drożejących nośników energii, problemów z zakupem i dystrybucją węgla na zimę. Miała pokryć wewnętrzne spory między najważniejszymi figurami obozu władzy, m.in. Morawieckim, Zbigniewem Ziobrą, Jackiem Sasinem i Danielem Obajtkiem. Równolegle w propagandzie obozu władzy rzekomy spisek Niemców z Tuskiem i Brukselą miał nas pozbawiać pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy. A zresztą po co nam miliardy z KPO, jak powinniśmy dostać biliony? Wszystko się do siebie kleiło.
Zachęcające sondaże
Wszystkie problemy rządu sprawiały, że w tym roku sondaże PiS powoli, ale systematycznie spadały. Większość badań opinii publicznej wskazywała, że nie byłby w stanie stworzyć rządu – ani samodzielnie, ani w ewentualnej koalicji z Konfederacją (czy pozyskując jej posłów w inny sposób). PiS od miesięcy nie mógł znaleźć tematu, który zyskałby popularność poza żelaznym, ale kurczącym się elektoratem Zjednoczonej Prawicy.
Antyniemiecka kampania miała przynieść zmianę trendu, a skuteczność tej retoryki podobno potwierdzały wewnętrzne badania obozu władzy. Zachęcające dla PiS były także wyniki sondaży dostępne w mediach. Według wrześniowego badania CBOS żądanie reparacji od Niemiec popierało 57 proc. Polaków (w tym 20–30 proc. elektoratu partii opozycyjnych). W innych sondażach poparcie dla reparacji wahało się od 47 proc. (United Surveys dla RMF FM i „DGP”) do 64 proc. (Social Changes dla wPolityce.pl).
Co więcej, argumentów na rzecz antyniemieckiej kampanii dostarczało realne fiasko polityki wschodniej Berlina, opartej od wielu lat na próbie włączenia Rosji do europejskiego porządku przy pomocy handlu. Wiele krajów od dawna krytykowało np. budowę gazociągów Nord Stream I i II jako wsparcie Berlina dla rosyjskiego projektu politycznego wymierzonego w Ukrainę i kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Także po rosyjskiej agresji Niemcy, których socjaldemokratyczny kanclerz Olaf Scholz zapowiedział przełom w polityce bezpieczeństwa (tzw. Zeitenwende), niemrawo zabierali się do pomocy napadniętej Ukrainie. Berlin nie był jednak traktowany przez polityków PiS i ich propagandystów jako sojusznik, którego należy przekonać do swoich racji, ale raczej jako przeciwnik – co doskonale było widać chociażby w TVP.
Brak wystarczającego wsparcia dla Kijowa po wybuchu wojny wpłynął na nastawienie Polaków do Niemiec. Autorzy raportu „Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom” Sławomir Sierakowski i Przemysław Sadura napisali wręcz, że „Niemcy przegrywają Polskę”: „Nikt wśród starszych badanych (grupy 55+) nie widział w nich sojusznika i sąsiada, który w razie czego poda nam pomocną dłoń. Również młodsi badani bywali bardzo podejrzliwi, jeśli chodzi o niemieckie intencje. Wydaje się, że nasz sąsiad traci zaufanie Polaków”. (Co ciekawe, do niedawna to zaufanie rosło. Jak wynika z corocznego barometru Polska–Niemcy 2022, na początku roku odsetek Polaków darzących Niemcy sympatią wzrósł do 50 proc. w porównaniu do 42 proc. rok wcześniej).
Skąd się wziął ten zwrot?
Antyniemiecka kampania zdawała się więc odgrywać swoją rolę: wyniki sondaży partyjnych jesienią się wypłaszczyły, a poparcie dla PiS przestało spadać. W sprawie patriotów Kaczyński triumfował, na konferencji prasowej 28 listopada w Warszawie drwił, że „rakiety stojące w Polsce, można powiedzieć, dla ozdoby, mają pewne walory estetyczne”, ale nie mają żadnych zalet militarnych ani politycznych. Prezes PiS posunął się do tego, żeby w ogóle podważyć pozycję Niemców jako naszych sojuszników, także w NATO. Stwierdził, że nie strzelaliby do rosyjskich rakiet lecących na Polskę.
Wydawało się, że sprawa jest już przegrana. I nagle we wtorek wieczorem przyszedł kolejny niespodziewany tweet ministra Błaszczaka, że „rozpoczyna robocze przygotowania do rozmieszczenia niemieckich zestawów Patriot w Polsce i wpięcia ich w polski system dowodzenia”. Nie wiemy, co doprowadziło do przełomu. Czy toczyły się zakulisowe negocjacje z Berlinem, w których zmieniono parametry współpracy? Czy interweniowali pośrednicy, np. z kwatery głównej NATO, czy też może Amerykanie? Być może nigdy się tego nie dowiemy.
Wiemy za to, jakie polityczne kalkulacje mogły stać za przyjęciem niemieckiej oferty. Okazało się bowiem, że nawet jeśli antyniemiecka propaganda trafiała na podatny grunt, to napotykała w postawach wyborców na granicę, którą jest bezpieczeństwo kraju. Widać to było w opublikowanym w poniedziałek sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej”. Pomysł przekazania rakiet Ukrainie poparło w nim tylko 12,5 proc. Polaków. Ponad 40 proc. wolałoby, żeby zostały w Polsce, a kolejnych 29 proc., żeby o ich rozlokowaniu decydowało NATO. Co gorsza dla PiS, skierowanie patriotów na Ukrainę poparło tylko 29 proc. wyborców tej partii.
Czytaj też: PiS zaczyna trwonić dorobek Polski w NATO. Nie ma prawa
Gdzie jest ta granica?
To zresztą nie pierwsza taka rejterada PiS – najwidoczniej – pod wpływem sondaży. Nie tak dawno temu (w połowie lipca) Jarosław Kaczyński zaklinał się, że „koniec tego dobrego” w relacjach z Komisją Europejską. I że Polska w negocjacjach dotyczących KPO nie posunie się już ani o krok. Z sondaży wynikało jednak, że Polacy uważają pieniądze z Unii za jedno z najważniejszych remediów na nasze problemy gospodarcze. I jesienią prezes zaczął powtarzać, że „Polska jest gotowa na elastyczność”. Nie wiadomo, na ile to realna wola kompromisu, a na ile budowanie alibi na wypadek fiaska rozmów, ale doszło do zmiany stanowiska (a przy okazji rząd, jak widać, bardzo potrzebuje unijnych pieniędzy).
Porozumienie w sprawie patriotów – jeśli do niego dojdzie, bo nie jest to przesądzone – zapewne nie zmieni politycznej kalkulacji PiS. Jarosław Kaczyński i inni politycy obozu władzy będą nadal liczyli na to, że antyniemiecka narracja przyniesie im polityczne frukta. Po pierwsze jednak, nieco trudniej ją będzie prowadzić z niemieckimi patriotami broniącymi tu, w kraju, na miejscu, polskiego nieba (tak jak trudniej będzie atakować Unię po uruchomieniu pieniędzy z KPO). Po drugie zaś, taka polityka doszła do ściany, którą są realne i namacalne interesy Polaków, czyli ich bezpieczeństwo (czy jak w wypadku KPO – ich dochody oraz ceny produktów i usług). Parafrazując stare powiedzenie: Polacy mogą nie przepadać za ciocią, ale nie zamierzają odmrażać sobie uszu jej na złość. Nawet jeśli prezes do tego namawia.