Smoleński niewybuch. Ziobro, Kaczyński i Macierewicz w tle. Musi dojść do przesilenia
Ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę czeka wkrótce sejmowa procedura wotum nieufności. Kaczyński z Morawieckim chcąc nie chcąc będą zmuszeni głosować za pozostaniem nad wyraz pewnego siebie przywódcy nad wyraz małej partii o nazwie Solidarna Polska na stanowisku. Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych przydarzył się bowiem partii rządzącej mały wypadek przy pracy – ludzie Ziobry zdobyli z list PiS aż 18 mandatów. Ziobro skutecznie z nich korzysta, wywierając nacisk na Kaczyńskiego. W kilku przypadkach, takich jak „piątka dla zwierząt”, Ziobro postawił się szefowi. Gdy z koalicji wylatywał Jarosław Gowin, niewiele brakowało, aby odszedł również Ziobro.
A teraz idą nowe wybory... Mała partia Ziobry nie jest w stanie wystartować sama. Jednakże w koalicji z narodowcami? To jest do pomyślenia. Wygląda więc na to, że Kaczyński z Ziobrą wzajemnie się szachują. Ale prezes PiS nie z tych, którzy pozwalaliby komukolwiek na szantaż. Musi więc dojść do jakiegoś przesilenia.
Smoleńsk. Nie ma śladu po wybuchu
TVN 24 (red. Piotr Świerczyk i red. Robert Zieliński) dotarła do fragmentu raportu międzynarodowej grupy ekspertów medycyny sądowej, którzy na zlecenie Prokuratury Krajowej, od niedawna pracując pod osobistym nadzorem zastępcy prokuratora generalnego, prokuratora krajowego Dariusza Barskiego, w ciągu minionych dwóch lat przebadali dokumenty odnoszące się do ekshumowanych w 2016 r. 83 ciał ofiar katastrofy smoleńskiej. Raport, znany rodzinom ofiar i władzom co najmniej od 20 września, stwierdza, że nie ma na nich żadnych śladów „jakichkolwiek obrażeń lub innych medycznych cech, których charakter sam w sobie stanowiłby podstawę uprawdopodobnienia hipotezy gwałtownego wyzwolenia energii o charakterze eksplozji materiałów wybuchowych lub łatwopalnych”.
Inaczej mówiąc, ciała nie noszą śladów urazów, których przyczyną mógłby być wybuch bomby, choć jednocześnie nie wykluczają, że na pokładzie była bomba. Medycy sądowi zajmują się wyłącznie badaniem ciał. Nic nie wskazuje na to, aby te, które przebadali, należały do ofiar jakiegokolwiek wybuchu. Nie jest to dowód, że nie było wybuchu, i być nie może, gdyż medycyna sądowa nie przeprowadza „dowodów na nieistnienie” czegokolwiek. Może co najwyżej nie stwierdzić czegoś w obrębie badanych preparatów.
Jednakże skoro po przebadaniu znacznej większości ciał ofiar katastrofy nie znaleziono śladów wybuchu, to można wysnuć stąd wniosek, że żadnego wybuchu nie było. Dlaczego? Bo gdyby był, to jego skutki byłyby widoczne na zwłokach. Takie rozumowanie pozostawia się jednak czytelnikom medycznego raportu, gdyż ekspertyza medyczna – powtórzmy – z zasady nie wychodzi poza stwierdzanie stanów rzeczy w obrębie badanych obiektów (np. ciał) i wskazywanie na ich możliwe przyczyny. Zgodnie z tą zasadą zespół ograniczył się do stwierdzenia, że nie ma żadnych przesłanek, aby sądzić, że obrażenia ofiar powstały akurat skutkiem wybuchu.
Czy w PiS wiedzą, kto z kim trzyma?
I tak można w kółko. Albo ktoś rozumie, czym jest ekspertyza naukowa, albo nie. Albo rozumie pojęcie prawdopodobieństwa, albo nie. Większość ludzi nie rozumie. Prokuratorzy kierują do ekspertów pytania, które kręcą się w tym kole pomiędzy „nic nie wskazuje” a „nie jest wykluczone”. Prokuratura Krajowa wydała nawet oświadczenie, które w reakcji na doniesienia TVN 24 zastrzega, że „nieprawdą jest, jakoby w postępowaniu w sprawie tragedii w Smoleńsku wykluczono którąś z rozważanych przyczyn katastrofy”.
Macierewicz z Kaczyńskim – jeśli naprawdę wierzą w zamach – też mogą sobie powiedzieć, że raport biegłych medyków całkowicie nie wykluczył wybuchu, więc nadal „możliwe jest”, że wybuch miał miejsce. Tak czy inaczej, dla wszystkich jest oczywiste, że ekspertyza radykalnie podważa hipotezę zamachu, a wraz z nią cały raport podkomisji Macierewicza. I mając tę wiedzę, Jarosław Kaczyński wypuścił na sejmową mównicę Antoniego Macierewicza, aby swoją propozycją „poprawki smoleńskiej” storpedował uchwałę potępiającą Rosję jako państwo uprawiające terroryzm.
Dziś zachowanie Macierewicza (a więc i Kaczyńskiego) krytykuje nawet Pałac Prezydencki w osobie ministra Andrzeja Dery. Jednocześnie prezydent podpisuje drakońską i oprotestowaną przez specjalistów nowelizację kodeksu karnego, spełniając wielkie marzenie swego byłego politycznego promotora. Co tam się w tym PiS właściwie dzieje? Czy oni sami wiedzą, kto z kim trzyma?
Rykoszetem w Kaczyńskiego
Ekspertyza prokuratury podległej Zbigniewowi Ziobrze jako prokuratorowi generalnemu uderza w Macierewicza, lecz również w samego Jarosława Kaczyńskiego, który w sensie politycznym i emocjonalnym jest beneficjentem hucpiarskiej działalności byłego ministra obrony. Macierewicz jest na przemian wystawiany i chowany, wedle zapotrzebowania politycznego i propagandowego PiS, pod pełną kontrolą prezesa. Ostatnio został znów „wystawiony”, a kłamliwy i zmanipulowany raport jego słynnej podkomisji, stwierdzający, że katastrofa pod Smoleńskiem była następstwem wybuchów bomb na pokładzie samolotu, został przez Kaczyńskiego zaakceptowany, dzięki czemu nareszcie nie musi już „zbliżać się do prawdy”.
Prezes twierdzi teraz całkiem wprost, że w kwietniu 2010 r. miał miejsce zamach na zlecenie Kremla. Tym samym Antoni Macierewicz stał się bohaterem, który dzięki najwyższemu uporowi w dociekaniu prawdy prawdę tę nareszcie odkrył. I takiemu człowiekowi dziś rzuca wyzwanie Ziobro. Po co drażni się z Kaczyńskim? I po co daje prezent Morawieckiemu, z którym prowadzi otwartą wojnę? Przecież wie, że dla Morawieckiego legenda o zamachu to taki sam absurd jak dla każdego w miarę racjonalnego człowieka, a na Macierewicza wprost nie może patrzeć.
Ziobro nie miał wpływu na pracę lekarzy sądowych, lecz mógł zdecydować, kiedy pojawi się raport i kiedy „wycieknie”. Zdecydował, że stanie się tak właśnie teraz, gdy opozycja domaga się wotum nieufności dla niego. Czy chce właśnie w tym momencie, gdy Macierewicz i Kaczyński będą podnosić ręce w jego obronie, dać jednemu i drugiemu prztyczka w nos?
Czytaj też: PiS odcina się od Ziobry. Skąd ta niewdzięczność?
Tyle kłopotów z Ziobrą
Czasami niełatwo przejrzeć grę Ziobry, bo jest przewrotny i śliski jak piskorz. W sierpniu 2021 r., po usunięciu z rządu Jarosława Gowina, Ziobro jeszcze bardziej urósł i zachowuje się wobec Kaczyńskiego wyzywająco. Nie tylko groził wyjściem z koalicji, lecz w dodatku domagał się nowych stanowisk dla swoich ludzi. Ma wiele spółek i kontrolę nad Lasami Państwowymi. Władzy nadużywa bezpardonowo i notorycznie. Korzysta z Funduszu Sprawiedliwości jak z partyjnego funduszu propagandy. Z prokuratorami i sędziami robi co chce, a niezależność prokuratury i niezawisłość sądów stały się pod jego rządami bladym mirażem przeszłości. Nakręca regularną wojnę z Unią Europejską, rujnując pozycję Polski i skazując nas na płacenie kar i niedające się już odrobić miliardowe straty.
Ponadto od długiego czasu bezpardonowo atakuje Morawieckiego, co przecież nie może się podobać na Nowogrodzkiej. Przez Ziobrę Kaczyński musiał nawet siedzieć przez kilka miesięcy w rządzie jako wicepremier, aby zapobiegać awanturom. Dla Kaczyńskiego codzienne niemalże jazdy w Aleje Ujazdowskie, podobnie jak czytanie dokumentów w całkowicie nieznanych mu i obcych sprawach bezpieczeństwa, było udręką. Dlaczego więc, skoro ma tyle kłopotów z Ziobrą, nie próbuje się go pozbyć? Czy 18 posłów to naprawdę jest problem nie do rozwiązania?
Jedni mówią, że to przez sentyment. Ziobro ma poglądy, które Kaczyński po prostu podziela, a poza tym przed laty, jako młody człowiek, był „delfinem” i pupilkiem Lecha Kaczyńskiego. Jednakże od tamtego czasu zmieniło się bardzo wiele, a szantaż, jaki uprawia Ziobro wobec rządu i PiS, sabotując przyjęcie gigantycznych pieniędzy na rzecz Krajowego Planu Odbudowy, to po prostu chwyt za gardło.
Dlaczego Kaczyński nie powie Ziobrze „dość tego!”? Przecież Polacy to widzą i nawet sami wyborcy PiS niecierpliwią się w sprawie KPO. Odpowiedź komentatorów brzmi: widocznie Ziobro ma na Kaczyńskiego kwity. Sam w to wierzyłem, jednak muszę przyznać, że z czasem moc wszelkich kwitów bardzo osłabła. Dziś trudno sobie wyobrazić, aby jakieś rewelacje z teczek mogły zachwiać pozycją Jarosława Kaczyńskiego pośród jego wielbicieli i elektoratu.
Politycy stali się „niekompromitowalni”. Dotyczy to zarówno sfery obyczajowej, jak i politycznej. Jedynie przyłapanie polityka na jeździe po alkoholu może zachwiać jego reputacją. To jednakże akurat Kaczyńskiemu nie grozi. Sądzę, że nie chodzi o kwity, a w każdym razie nie tylko o nie. Kaczyński może zniszczyć Ziobrę, Ziobro może w razie konfliktu narobić Kaczyńskiemu kłopotów. Decydująca jest jednak psychologia. Tych dwóch łączy coś, co nazywa się z angielska hate love, nienawistną miłością. Obaj są w jakimś sensie zaburzeni i przez to osobni, wyobcowani. Być może czują, że łączy ich jakiś tajny węzeł ojcowsko-synowskiej solidarności w tym niezrozumieniu i wyobcowaniu.
Jak trwoga, to do Kaczyńskiego
Historia Ziobry to naprawdę coś więcej niż opowieść o cynicznym karierowiczu o skrajnych poglądach. Czy pamiętacie sprawę doktora G.? W 2013 r. Ziobro usłyszał od sędziego Tulei, że wobec ściganego za korupcję krakowskiego chirurga podlegli mu prokuratorzy stosowali metody stalinowskie. Owszem, doktor G. otrzymał wyrok roku więzienia w zawieszeniu, lecz absurdalne pomówienia o dokonanie zabójstwa i cała rozpętana przeciw G. nagonka sprawiły, że na co najmniej rok ustały w Polsce przeszczepy serca. Zmarło ok. 100 pacjentów, których mógłby zoperować G. bądź inni chirurdzy transplantolodzy.
Niestety, transplantologia to taka dziedzina, w której szanse pacjentów zależą od poziomu zaufania społecznego do lekarzy. Gdy tego zaufania brakuje, rodziny nie zgadzają się na pobieranie narządów od zmarłych bliskich. Zbigniew Ziobro dla zdobycia popularności brutalnie zaatakował lekarzy i ma na sumieniu tych, którzy z tego powodu nie doczekali się przeszczepu. Czy rozumie, co zrobił? Wątpię. Szczęście w nieszczęściu, że dał sobie spokój. A zapowiadał – razem ze swoim przyjacielem Jackiem Kurskim – że „za tydzień ujawnią” kolejne rewelacje na temat nadużyć w polskiej transplantologii. Na pogróżkach się skończyło.
Kolejne niesłychane historie ze Zbigniewem Ziobrą w roli głównej utrwalają w społeczeństwie osobliwe i przewrotne przekonanie o łagodności Jarosława Kaczyńskiego. Zarówno przeciwnicy PiS, jak i wyborcy partii rządzącej rozważają, co by było, gdyby kiedyś udało się Ziobrze przejąć władzę w kraju. I chyba wszystkich taka wizja przeraża. A jak trwoga, to do Kaczyńskiego. Czy nie w tym tkwi rozwiązanie zagadki? Na tle Ziobry Kaczyński jawi się jako polityk spokojny i umiarkowany. Trzeba mu zaufać albo przynajmniej pogodzić się z jego rządami, bo jak nie, to przyjdzie niedźwiedź i nas zje.
Czytaj też: Nietykalny. Na czym polega siła Ziobry?