Twarz bezprawia
Twarz bezprawia. Julii Przyłębskiej wkrótce kończy się kadencja. Albo nie
„Trybunał pracuje dobrze, ale być może stanie przed nowymi wyzwaniami i jestem przekonany, że pani prezes sobie z nimi da radę, nawet jeżeli będą bardzo trudne” – mówił w 2017 r. prezes PiS Jarosław Kaczyński na gali tygodnika „Sieci” z okazji przyznania Julii Przyłębskiej nagrody „Człowieka Roku”. Była wtedy świeżo upieczoną prezeską TK i zapowiadała, że „zwróci Trybunał obywatelom”. Prezydent Andrzej Duda, wręczając jej nominację, wyraził „nadzieję, że pod kierownictwem prezes Julii Przyłębskiej Trybunał wróci na należne mu pozycje”.
Trybunał na żadną „pozycję” nie wrócił, za to zajął zupełnie nową: z władzy sądowniczej stał się władzą wykonawczą, a precyzyjniej – agencją wykonawczą rządu. Zaś „prezes Julia” – gwiazdą na salonach nowej elity politycznej i, jak można sądzić z maili Dworczyka, doradcą kadrowym prezesa PiS. W tej sytuacji trudno się dziwić, że jest najrzadziej orzekającym prezesem TK od czasów wprowadzenia w 1997 r. skargi konstytucyjnej. A Trybunał, którym kieruje – najmniej orzekającym Trybunałem. Ostatni wyrok wydał 19 sierpnia, a mamy połowę listopada.
Prezes na zawsze?
Kadencja prezes Julii skończy się 22 grudnia. Albo nie. Prawnicy w tej sprawie są podzieleni. Gdy obejmowała funkcję, nie obowiązywała jeszcze nowa ustawa o TK, którą PiS wprowadził kadencję prezesa TK (sześcioletnią). Ale nie obowiązywała już stara ustawa o TK, bez kadencji. To efekt kombinacji PiS, jak ubiec „starych” sędziów TK z wyborem prezesa. Mianowanie Przyłębskiej trafiło więc w dziurę prawną. Prezes Julia twierdzi, że obowiązują ją stare, a nie nowe przepisy, więc nie ma kadencji. Żeby było dziwniej, jej wybór odbył się według nowych przepisów, które wtedy jeszcze nie obowiązywały.