Trwa objazd „wodza narodu” po kraju, a z ust jego wypadają perły i drogie kamienie. I grzechoczą, oj, jak grzechoczą. W sobotę w Wadowicach Jarosław Kaczyński powrócił do piętnowania dzieci odkrywających swoją nieheteroseksualną orientację. Zaserwował również klasyczne „non-apology” (przeprosił tak, żeby nikt się przypadkiem nie poczuł przeproszony) za słowa o „dawaniu w szyję”: „Kiedy ja powiedziałem, że młode dziewczęta, takie do 25 lat, piją tyle co ich rówieśnicy, a organizm mężczyzny i organizm kobiety inaczej reaguje na alkohol, mężczyźni są tutaj dużo odporniejsi, to naprawdę nie chciałem nikogo urazić. Chciałem tylko powiedzieć pewną prawdę o pewnym szkodliwym zjawisku” – tłumaczył. Trudna prawda, ale konieczna, bo przecież zdaniem prezesa PiS „niczego tak w Polsce nie potrzebujemy jak dzieci”.
To są te same dzieci, które targają się coraz częściej na własne życie. Dzieci osamotnione przez fatalną reformę edukacji, zostawione same sobie w pandemii (z systemu edukacji wypadło wówczas kilka do kilkunastu tysięcy uczniów w skali kraju) i samotne w zatłoczonych klasach z przepracowanymi i wypalonymi nauczycielami. Dzieci w placówkach oświatowych, na ogrzewanie których samorządy nadal nie dostały żadnego systemowego wsparcia. Dzieci przez prezesa kochane, pod warunkiem że nie zawracają mu głowy i są heteroseksualne: „Nie chcemy, proszę państwa, takiego kraju, a niestety te zjawiska już w Polsce się szerzą, gdzie 12-letnie dziewczynki ogłaszają się lesbijkami. (…) To jest szaleństwo i temu szaleństwu trzeba się przeciwstawić”.
Po co komu psychologia rozwojowa i jej ustalenia, że właśnie w tym wieku odkrywamy, kto nas interesuje w ten szczególny sposób? Kaczyński ma swoją prawdę o każdym zjawisku i nie zawaha się jej ogłosić „dla dobra Polski”.
Znowu atak na kobiety i LGBT+
Słowa o dawaniu w szyję przez niechętne macierzyństwu 25-latki uznało za obraźliwe aż 72 proc. respondentów sondażu SW Research dla „Rzeczpospolitej”. Ataki na środowiska LGBT+ także wpłynęły na elektorat, bo poziom homofobii radykalnie się zmniejszył – na początku rządów Zjednoczonej Prawicy wydawało się, że mają spory społeczny odzew; badania CBOS z zeszłego roku wykazały najlepszy stosunek Polaków do osób nieheteronormatywnych w historii, w dodatku wzrosty są bardzo wyraźne (ok. 6 pkt proc. w skali roku w odniesieniu do akceptacji prawa do zawierania małżeństw dla par jednopłciowych). Równolegle PiS ciągnie ustawodawstwo na historyczne dno – w raporcie ILGA już trzeci raz z rzędu zdobywamy miano homofoba Europy. Prezes problemu nie widzi, a jako odtrutkę proponuje więcej tego samego ścieku.
To prawda, że samym oburzeniem moralnym wyborów się nie przegrywa. Gdyby rząd PiS miał magiczny sposób na kryzys energetyczny, kryzys środków europejskich, zapaść edukacyjną, a do tego pomysł na przywrócenie spójności społecznej, Polacy pewnie – nie pierwszy raz – homofobię prezesa przełknęliby niemal tak gładko jak aktyw jego partii. Ale pomysłów nie ma, tak samo jak nie widać pieniędzy z funduszy spójności. Wujowski humorek nie łączy we wspólnym zadowoleniu, że „my to jesteśmy normalni”, tylko zgrzyta, bo przypomina, że rząd, który łatwo odwraca się od jednej grupy, równie łatwo może porzucić większość obywateli. I to poczucie intensyfikuje każdy kolejny gościnny występ Kaczyńskiego.
Kaczyński bez pomysłu na wybory
Wygląda to tak, jakby PiS zrezygnował z walki o władzę. Przypomnijmy, że to partia, w której wewnętrzne frakcje od lat nie są w stanie narzucić żadnej własnej linii, bo jedyne linie, jakie zdają się mieć, to kolejki po posady. Innymi słowy, Jarosław Kaczyński od zawsze był naczelnym ideologiem, a walczące między sobą skrzydła miały charakter czysto personalny. Tyle że znowu: wbrew pozorom posadami się wyborów nie wygrywa, nawet jeśli usadzenie na stołku wiąże się z dobrowolnym samoopodatkowaniem na rzecz partii.
Trzeba mieć jakiś pomysł, jakoś ludzi do siebie przekonać, zwłaszcza w kryzysie. Tymczasem Kaczyński w swoim tournée kolekcjonuje wyłącznie potężny elektorat negatywny. Coraz bardziej brzmi to jak „niech zmieni pracę i weźmie kredyt” Bronisława Komorowskiego z maja 2015 r. Wtedy problemem było galopujące rozwarstwienie płacowe, na które rząd PO-PSL nie umiał odpowiedzieć, bo nie wyczuł, że czas wygrywania wyścigów gospodarczych tanią pracą się skończył. Dziś problemów jest legion, a poziom lęku przed przyszłością dotyczy zarówno budżetów domowych, jak i przedsiębiorstw. Jarosław Kaczyński okazał się bronią masowego rażenia – oberwaliśmy nią już niemal wszyscy, a teraz przychodzi pora na jego własną partię.
Czytaj też: Niebinarni. Tekst, którego nie zrozumie Jarosław Kaczyński