Na prawo od prawicy
Oszołomy precz! Jak się podzieliła radykalna niepisowska prawica
„Naszym obowiązkiem jest chwycić biało-czerwoną flagę, wziąć ze sobą sąsiada, rodzinę i wspólnie po raz kolejny zamanifestować światu, że nasz naród jest silny, solidarny i zdolny do walki o wolność!” – apelują przed listopadowym świętem organizatorzy Marszu Niepodległości. Impreza swoje niestety kosztuje, bo trzeba postawić sceny, nagłośnić je, zbudować zaplecze grupom rekonstrukcyjnym, opłacić artystów odpowiadających za oprawę oraz obywatelską straż. Do tego dochodzą jeszcze koszty promocji, realizacji wideo, obsługi prawnej. Wszystko razem zostało wycenione na 480 tys. zł i taki też jest cel publicznej zbiórki Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Na tydzień przed wymarszem licznik kręcił się jednak z prędkością muchy w smole, ledwie przekraczając poziom 18 tys. zł.
Skromnie jak na najliczniejsze zgromadzenie uliczne ostatniej dekady. Jeszcze niedawno Marsz Niepodległości stawiał na nogi prawie całą Polskę. Był przeżyciem niemalże pokoleniowym dla tysięcy młodych uczestników oraz stałym źródłem trwogi dla strony liberalnej, która w sukcesach frekwencyjnych marszu oraz radykalizmie jego formy i haseł widziała zapowiedź nadciągającej faszyzacji kraju. Co do pewnego stopnia zaczęło się materializować po 2015 r., chociaż niesforna impreza potrafiła wtedy zawstydzać swym rozmachem również pisowskie rządy z ich patriotyczną sztampą.
Ale czy tak będzie również w tym roku? Problemy z finansowaniem nie wzięły się znikąd. To przede wszystkim skutek publicznie rozgrywanego konfliktu w gronie organizatorów, narastającej od dawna politycznej kakofonii. Co nie pomaga w budowaniu odświętnej atmosfery, prędzej już skłania do bojkotu imprezy. Takich deklaracji jest zresztą w mediach społecznościowych niemało, chociaż frekwencja pozostaje oczywiście kwestią otwartą.