Pan Skwarek, poseł PiS, prowadził spotkanie z p. Kaczyńskim w Puławach i tak zagaił część poświęconą pytaniom: „Nareszcie czuję tremę, ponieważ nauczyciel z małej szkoły wiejskiej będzie zadawał pytania doktorowi prawa. Rozumiem, że to są pytania od was, płynące z serca”. Pan Skwarek, zgodnie z rytuałem znanym z czasów słusznie minionych, odczytywał kwestie z kartki.
Proszę nie sądzić, że naśmiewam się z tej strategii, bo znakomicie ułatwia baczenie na względy bezpieczeństwa Dostojnego Gościa. Można sobie wyobrazić, jakie byłoby zagrożenie, gdyby każdy mógł zapytać wedle uznania. Nie wiadomo, czy nawet konna policja utrzymałaby porządek. Puławski wodzirej w randze stremowanego nauczyciela podał do wiadomości, że pierwsza wypowiedź będzie stwierdzeniem, a nie pytaniem, następnie dokonał introdukcji w postaci: „Proszę państwa, oto dowód, napisany państwa ręką, ręką płynącą zapewne z serca”, odczytanej z karteczki. Muszę wyznać, że anatomia ręki płynącej z serca (właściwie z serc) jest pasjonująca, ale kulminacja tej scenki nastąpiła po słowach: „Prezes jest the Best!” (duża litera w „the Best” jest całkowicie uzasadniona), po których nastąpiła nawałnica oklasków. Aplauz zresztą falował w Puławach. Wcześniej p. Kaczyński wspominał, jak to lata temu przedstawiał program swojej partii w gronie najwybitniejszych amerykańskich politologów i filozofów politycznych. Mieli powiedzieć, że „jest on dobry, ale Europejczycy na pewno go nie zrealizują”.
Jego Ekscelencja zauważył w Puławach: „Tam tak niedopowiedziane było, bo w końcu ja też Europejczyk, że są za głupi”, i uraczył zebranych gromkim śmiechem, ale zebrani byli chyba niepewni, jak reagować, bo zachowali milczenie, pewnie dlatego, że zakres przymiotnika „głupi” nie jawił się jako ostry w tym kontekście. Ktoś jednak zachował przytomność umysłu i rzucił hasło: „może jakieś brawa?”, co wywołało aplauz. Prezes the Best dodał: „Może niektórzy są za głupi, ale my nie!”, i raczył głośno się zaśmiać, tym razem przy pełnym entuzjazmie widowni. Pytanie za trzy punkty: czy końcowy dowcip ma być tłumaczony à rebours?
Czytaj też: Sprawdzamy, czy i jak można ukarać ludzi PiS
Wyższa szkoła jazdy familijnej
Jakoś dzisiaj trzymają się mnie żarty, chociaż sytuacja jest poważna z wielu powodów. Ale zachowajmy nastrój ograniczonej powagi. „Familiada” to popularny teleturniej organizowany przez TVP, dla zmyły zwaną telewizją publiczną. Tak się złożyło, że p. Tomaszewski, kuzyn Jego Ekscelencji, odgrywa ważną rolę w „telewizorni”, a p. Fido, jego życiowa partnerka, notuje dość bogatą karierę aktorską. Okazuje się także specjalistką od spraw korporacyjnych i z tego tytułu ponoć zarobiła milion złotych.
Nie zamierzam odmawiać talentu p. Tomaszewskiemu i p. Fido. Wygląda jednak na to, że ich kariery były cokolwiek łatwiejsze od drogi życiowej przeciętnego rodaka. Proponuję nazwać familiadą (można też korzystać z terminu „nepotyzm”) rodzinne okoliczności realizacji sukcesów życiowych, zwłaszcza finansowych. Oczywiście nihil novi sub sole (nic nowego pod słońcem).
Jako przykład (podaję go nie pierwszy raz) może posłużyć postać p. Andrzeja Jaroszewicza, syna niegdysiejszego premiera Piotra Jaroszewicza. Potomek szefa rządu za Gierka miał rozmaite przywileje. Na pewnym zebraniu partyjnym ktoś zapytał lokalnego działacza partyjnego w Krakowie, czy to godzi się, aby młody Jaroszewicz (potocznie zwany „Czerwonym Księciem”) miał łatwiejsze i zasobniejsze życie w porównaniu ze zdecydowaną (nawet bardziej niż bardzo) większością ludu pracującego miast i wsi. Zapytany aktywista odparł z oburzeniem: „A co, to jak ktoś jest synem premiera, to ma mniejsze prawa?”.
Słusznie, skoro wszyscy są równi, to jest to znakomicie do pogodzenia z tym, że niektórzy są równiejsi z uwagi na związki rodzinne oraz, co niemniej ważne, towarzyskie. Byłoby znacznie gorzej, gdyby wszyscy byli równi, ale niektórzy „nierówniejsi”. Weźmy np. p. Morawieckiego (juniora), na pewno trudno dościgłego wzorca familiady. Nie tylko przepisał majątek (lub poważną jego część) na Szanowną Małżonkę, nie tylko, dzięki wiedzy tajemnej (dla innych rodzimych śmiertelników, no może z pewnymi wyjątkami), zakupił obligacje Skarbu Państwa (przypuszczalnie uczynił to za środki należące do jego połowicy), ale również skłonił mgr Przyłębską do orzeczenia, że ujawnienie jego familijnych aktywów jest niezgodne z konstytucją.
To naprawdę wyższa szkoła jazdy familijnej. Tak się złożyło, że przez jakiś czas pracowałem w jednej instytucji (Politechnice Wrocławskiej) z p. Morawieckim (seniorem) i pamiętam, jak bardzo pomstował na przypadki nepotyzmu i prywaty wśród partyjnych (tych z PZPR) notabli. Jego pryncypializm moralny znacznie osłabł w późniejszym czasie, gdy uznał (potem przejął to jego potomek), że nie interesuje go prawo, ale sprawiedliwość, oczywiście Prawdziwa. Lub Familijna, jeśli ktoś woli.
Czytaj też: Czy PiS już przegrał, czy tylko trochę. Trzy scenariusze
Co będzie kuchcił Kuchciński
O ile słowo „familiada” jest niemal potoczne, o tyle termin „personiada” stanowi wynalazek językowy, nie upieram się, że nadmiernie elegancki. Wymyśliłem go, by mieć wygodne narzędzie do traktowania o rywalizacji osobowej pomiędzy pretendentami do sprawowania rozmaitych funkcji publicznych. Dobrozmieńcy lubują się w grach personalnych. To znowu nic nowego, ponieważ każda aktywność polityczna miała na celu zwycięstwo w wyścigu do stanowisk, nierzadko za cenę postawienia kompetencji na dalszym planie. Bywało, że tego rodzaju personiady były krwawe, ale tutaj zajmują mnie przypadki tylko gabinetowe.
Weźmy p. Kuchcińskiego, który zastąpił p. (Na)Dworczyka. Nie wgłębiam się w to, czy zmiana na stanowisku szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów jest tylko prztyczkiem (czy też tzw. fangą) w nos Handlarza Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym. Wprawdzie Prezes the Best opowiada, że p. Morawiecki jest niezastąpiony na swym stanowisku, ale ponieważ nawet Najlepsza Łaska Pańska na pstrym koniu (lub ptactwie) jeździ, nigdy nic nie wiadomo.
Co w tym personiadowym biznesie w KPRM jest dość zabawne (nie powiem, że najśmieszniejsze), to nie to, że p. Kuchciński ma za uszami aferę samolotową, tj. wykorzystywanie służbowych maszyn do prywatnych podróży (także rodzinnych – znowu dobrozmienna familiada), ale fakt, że kiedyś druga osoba w państwie (marszałek Sejmu) godzi się na objęcie jednak dość podrzędnego stanowiska kierownika administracji premiera. Trudno to inaczej wytłumaczyć niż dbałością o wszechstronną partyjną kontrolę (to będzie kuchcił p. Kuchciński) nad otoczeniem p. Morawieckiego, chociaż lojalność jego samego ponoć jest niepodważalna. To, że p. (Na)Dworczyk odszedł ze stanowiska (ciekawe, czy jego skrzynka mailowa będzie dalej eksploatowana), nie znaczy, że zakończył karierę polityczną. Został określony przez kogo trzeba jako doświadczony polityk i czeka na kolejną szansę podjęcia działalności publicznej, zapewne na szczeblu centralnym. Bo, jak dawniej mówiono, to dobry towarzysz i nie zawiedzie w godzinie próby.
Czytaj też: Wuj to wuj, a demokracja to demokracja
Tajemnice CBA. Ładna zmiana
Pan Kuchciński stoi pod zarzutem utrzymywania niezbyt „przyzwoitych” relacji z „młodocianą prostytutką”. Wedle śledczych rzecz miała zostać wymyślona przez byłego agenta Centralnego Biura Antykorupcyjnego, który liczył na awans w związku ze swoim donosem. Jak było, tak było, ale to nie moja sprawa. Bardziej zajmujące jest ściganie przez prokuraturę owego agenta CBA za składanie fałszywych zeznań, ujawnianie dziennikarzom tajemnic służbowych oraz pomówienie byłego marszałka Sejmu o udział w skandalu obyczajowym.
Zaczynając od końca: pomówienie o udział w skandalu obyczajowym dotyczy kwestii prywatnej i wprawdzie może być ścigane publicznie, ale jest to rzecz dość osobliwa, wymyślona przez p. Zbyszka (pardon za poufałość), aby mieć wygodne narzędzie do walki ze „zdradzieckimi mordami”. Jakoś afera hejterska w Ministerstwie Sprawiedliwości (sprawa Małej Emi) nie doczekała się interwencji prokuratury, a niektórzy jej bohaterowie nawet znacznie awansowali, bo do Krajowej Rady Sądownictwa. Szczególnie pikantne jest oskarżenie o udostępnianie tajemnic służbowych. Tedy okazuje się, że jeśli agent CBA powie, fałszywie lub prawdziwie, że jakiś funkcjonariusz państwowy baraszkował z prostytutką czy nawet skądinąd cnotliwą niewiastą, to ujawnił tajemnicę służbową. Nie można wykluczyć, że jeśli ktoś, np. etatowy kościelny, ujawni jakiś przekręt proboszcza, to stanie pod zarzutem ujawnienia tajemnicy służbowej, bo przecież nie zachował swojej wiedzy dla władzy kościelnej, a podzielił się nią z czynnikami państwowymi wbrew konkordatowi.
A oto inna dziwność. W trakcie kampanii prezydenckiej w 2020 r. p. Morawiecki ponoć miał następującą kwestię (zwracał się do p. Surmacza, szefa Polskiej Agencji Prasowej): „Wojtek, czy mógłbyś dać mi jakiegoś sprytnego dziennikarza, aby przeprowadził bardzo pilnie wywiad z panem prezydentem ws. funduszu [medycznego]? Narracja jest gotowa, tylko trzeba to ładnie ująć i poprzecinać pytaniami”. Tak więc dziennikarz nie ma być wiarygodny, ale przede wszystkim sprytny i usłużny, co chyba znaczy, że może manipulować, ile wlezie, byle było ładnie z punktu widzenia tzw. dobrej zmiany.
Czytaj też: Air Kuchciński? Dawno i nieprawda. Prezes PiS nie słucha Polaków
NBP wzywa, prokuratura interweniuje
Może jednak najciekawsza jest taka oto sprawa, zgoła nieżartobliwa. Pan Glapiński boryka się z rozmaitymi problemami finansowymi, nie własnymi, bo jest bardzo dobrze zaopatrzony dzięki sowitym apanażom, ale publicznymi. Wprawdzie jako odpowiedzialny za finanse publiczne jest postacią humorystyczną, ale skutki jego głupot są poważne. Część Rady Polityki Pieniężnej zbiesiła się i nie chce dać wiary, że obecny prezes NBP jest mężem opatrznościowym i zarazem genialnym. Mają również zastrzeżenia w materii pełnego dostępu do dokumentów.
Oto odpowiedź NBP (czyli p. Glapińskiego): „Członkowie RPP mają dostęp do wszystkich informacji i analiz NBP tak samo jak w poprzednich kadencjach RPP. (...) W trosce o zachowanie najwyższych standardów działalności Rady jako konstytucyjnego organu państwa oraz o jej wizerunek w opinii publicznej, a także nie godząc się na naruszanie ani obchodzenie prawa, zwracamy uwagę, że członkowie Rady Polityki Pieniężnej powinni zachować niezależność i przestrzegać przepisów prawa. (...) [NBP] rozważa skierowanie zawiadomienia o podejrzeniu przestępstwa”.
To już sprawa bardzo poważna i każe na serio się zastanowić, w jakim państwie żyjemy. Kiedyś p. Siemoniak stwierdził dość metaforycznie o p. Glapińskim: „Przyjadą silni ludzie i go przekonają do tego, że nie jest prezesem Narodowego Banku Polskiego. To jest sfera elementarnego ładu w państwie”. Prezes NBP poczuł się zaniepokojony i polecił swemu Departamentowi Prawnemu przygotowanie pisma do wymiaru sprawiedliwości, gdyż „wchodzi w grę groźba karalna i zamach na niezależność i suwerenność NBP, próba wymuszenia na NBP jakiś decyzji”, i dodał: „Polska nie jest krajem, gdzie siłą się wyprowadza ludzi z urzędów”.
Bank rozszerzył tę zapowiedź na Twitterze: „Jutro NBP składa zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Donalda Tuska i Tomasza Siemoniaka. Prokuratura zbada ich bezprawne wypowiedzi pod kątem ew. wypełnienia znamion przestępstw określonych w kodeksie karnym, w tym gróźb”, a p. Glapiński rzecz uzupełnił stwierdzeniem, że chcą go pozbawić stanowiska. To ostatnie byłoby doprawdy straszne, bo co zrobiłby ten biedny kraj bez p. Glapińskiego? Pozornie sprawa jest sekwencją niezbyt zbornych wypowiedzi, bo przecież Twitter nie jest miejscem do informowania o treści pism procesowych, a NPB nie jest organem, który decyduje, co bada prokuratura, nawet ta p. Zbyszka (pardon za poufałość).
Popatrzmy na to jednak tak. Przypuśćmy, że (co jest całkiem realne) p. Czarnek zarządzi zakaz wykładania teorii ewolucji na uniwersytetach, ale kilku profesorów nie zastosuje się do tego polecenia i nadal będzie opowiadać, że człek pochodzi od małpy. Toż to wystarczający powód, aby interweniowała prokuratura – nie tylko na Twitterze, ale w całym majestacie dobrozmiennego prawa.
Czytaj też: Zajrzeliśmy do akt afery taśmowej. Tych wątków prokuratura najwyraźniej nie badała
Inflacja. PiS odcina kupony
Coraz większa liczba wniosków o egzekwowanie odpowiedzialności prawnej, karnej i cywilnej za wypowiedzi krytykujące tzw. dobrą zmianę ma bardzo głęboki sens polityczny, podobnie jak dążenie tzw. dobrej znamy do podporządkowania sobie sądów. Przypomnę, że cała polityka finansowa p. Glapińskiego, p. Morawieckiego i pomniejszych płotek w zarządzaniu państwem nie traktuje rozwiązania kłopotów energetycznych i innych jako celu pierwszego, ale jako zadanie dalszorzędne – trudno byłoby powiedzieć, że obecna władza nie chce tego balastu się pozbyć, ponieważ nikt nie lubi kłopotów. Celem nadrzędnym jest to, co nazywam umownie spółkowaniem, tj. działaniem polegającym np. na pobieraniu „nienależnych” nagród przez faworytów p. Sasina czy przyznawanych przez „matkę Polkę”, czyli p. Emilewicz.
Zwykłe zasoby budżetowe wystarczą na ogół do takiej protekcji, ale w sytuacji kryzysowej trzeba sięgać po inne, pozornie legalne. Temu służy kolejny przykład pisiej chytrości, czyli nakręcanie inflacji i cen po to, by odcinać kupony marżowe i vatowskie. Oczywiście, rząd będzie mamił, że ustala ceny maksymalne za węgiel (na razie go i tak nie ma), że pomaga firmom prywatnym, że itd., ale w rzeczywistości chodzi o nabicie sobie kiesy publicznymi pieniędzmi i takie pokierowanie sprawami, aby zrobieni w konia wyborcy jeszcze raz zagłosowali na tzw. dobrą zmianę.
Pan Kaczyński nie ukrywa tego, gdy prawi: „Kalkulacja naszych przeciwników jest bardzo prosta: za kilkanaście miesięcy inflacja będzie opadać i wtedy powiedzą, że doprowadzili do spadku inflacji. Niedoczekanie wasze”. Fakt, Jego Ekscelencja boi się przegranej, ponieważ taki stan rzeczy, przy ewentualnym ożywieniu gospodarczym, raz na zawsze (a przynajmniej na długo) przeniesie PiS do gabinetu osobliwości historycznych – tam jest zresztą właściwe miejsce dla tego ugrupowania. To główny powód już rozpoczętego manipulowania wyborami po to, aby władzy raz zdobytej nigdy nie oddać. Pomysł najnowszy to ulokowanie komisji wyborczych w bezpośrednim sąsiedztwie kościołów. Byt dobrozmieńców, w szczególności spółkowanie w spółkach Skarbu Państwa, jest przecież najlepiej (zaprawdę godne to i sprawiedliwe) chroniony w kontakcie z siłami nadprzyrodzonymi.
A na koniec prawdziwe kuriozum w wykonaniu p. Suskiego, czołowego głowacza Zjednoczonej Prawicy: „Dzisiaj można powiedzieć, że Polska pod dyktando Niemiec nie jest szanowana w Unii Europejskiej. Pisze się rezolucje przeciwko Polsce, a nie pisze się rezolucji przeciwko zbrodniczej Rosji. Można powiedzieć, że jesteśmy gorzej traktowani niż zbrodniarze rosyjscy”. Ło rety, o tempora, o mores – trzeba zawołać.
Czytaj też: Złe towarzystwo. PiS jest partią prorosyjską, ale bardziej okrężną drogą