Kraj

Niech nam zima lekką będzie

Sondaż „Polityki”. Polacy boją się zimy. Nawet w bastionach PiS wyraźnie wskazują winnego kryzysu

Alarmujące doniesienia o tym, że miejskie ciepłownie nie będą miały czym palić w kotłach, a w związku z tym zamknięte zostaną placówki edukacyjne, raczej się nie potwierdzą. Ale pesymizm się udzielił. Alarmujące doniesienia o tym, że miejskie ciepłownie nie będą miały czym palić w kotłach, a w związku z tym zamknięte zostaną placówki edukacyjne, raczej się nie potwierdzą. Ale pesymizm się udzielił. Maciej Sieńczyk
Ze zleconych przez „Politykę” badań nastrojów Polaków przed nadchodzącym sezonem chłodów bije obawa przed nieogrzanymi mieszkaniami i brakiem opału. Także frustracja wywołana nieudolnością rządu w obliczu kryzysu. No i przekonanie, że trzeba na poważnie wziąć się do oszczędzania.
.Lech Mazurczyk/Polityka .

Gdzieś już to grali. Konkretnie w „Misiu”: gospodyni wpada do chaty, mobilizuje dzieci do szukania jakichkolwiek pojemników, zrywa z łóżka pijanego męża i krzyczy, nie posiadając się ze szczęścia: „Przywieźli wyngiel, wyngiel je we wiosce!!!”. Hasło „przywieźli wyngiel” w ostatnich tygodniach elektryzuje tysiące ludzi liczących na dostawy pod kopalniami i w punktach sprzedaży. Kupno to misja obliczona nawet na kilka dni koczowania, jak również nerwów, chaosu i awantur w kolejkach. Tak jak na przedmieściach Ostrowa Wielkopolskiego, pod jednym z największych polskich składów opału należącym do Węglozbytu (spółki-córki państwowego Węglokoksu), gdzie przed kilkoma dniami z tłumu chętnych przydziałowe (w obecnym stanie wyjątkowym) 3 tony kupili tylko nieliczni. Ludzie wściekali się, bo zaginęły listy z zapisami, bez podania powodów rozwiązano komitet kolejkowy. A pewna kobieta z nerwów straciła przytomność.

Raport NIK stał się punktem wyjścia dla debaty na temat bezpieczeństwa energetycznego Polski.




Obecnie „wyngiel” w sprzedaży detalicznej jest na miarę naszych możliwości. Czyli przede wszystkim importowany. Z Kolumbii, Kazachstanu, RPA. W związku z tym, że roi się od narzekań na jakość płynącego do portów surowca – którego część podczas transportu kruszeje i zmienia się w miał, a w kontenerach ponoć odkrywany jest niekiedy nawet materiał węglopodobny o konsystencji gliny – chętnych na zakup nie ma. – Wczoraj pod Ostrowem tylko jeden klient zdecydował się na kolumbijski węgiel. Większa ilość chętnych pojawia się na wieść, że w sprzedaży jest urobek z naszych kopalń. Wszyscy chcą polskiego węgla, lecz na hałdzie nie da się go odróżnić od importowanego – dziwi się Jarosław Latacz, rzecznik prasowy Węglokoksu. I zapewnia, że do Polski płynie produkt klasy premium, certyfikowany.

Cenowe szaleństwo

Ludzie polują w składach na polski węgiel przede wszystkim dlatego, że jest tańszy: według ubiegłotygodniowego cennika Węglokoksu kosztuje 1500–1800 zł za tonę, tymczasem za ten kolumbijski trzeba wysupłać jakiś tysiąc złotych więcej. Jarosław Latacz dodaje, że jeśli tylko uda się do Ostrowa ściągnąć rodzime czarne złoto, to zostanie ono wymieszane z importowanym, a cena będzie uśredniona. Urobek prosto z przodka sprzedawano za to w ubiegłym tygodniu w należącej do Węglokoksu kopalni Bobrek w Bytomiu. Zapisy dla chętnych (po dziesięć osób dziennie) prowadzono przez infolinię. Niestety, dodzwonić się trudno. – W ciągu pierwszej doby jakimś cudem nakręcono licznik połączeń do 2,5 mln. Aby sparaliżować sprzedaż – uważa Jarosław Latacz.

Polityka 41.2022 (3384) z dnia 04.10.2022; Temat z okładki; s. 15
Oryginalny tytuł tekstu: "Niech nam zima lekką będzie"
Reklama